Wrzesień 1939 r. Stukasy zbliżają się nad cel. Foto z archiwum Adama Jarskiego (Wydawnictwo AJ-Press).
Wrzesień 1939 r. Stukasy zbliżają się nad cel. Foto z archiwum Adama Jarskiego (Wydawnictwo AJ-Press).
Podhorski Podhorski
5626
BLOG

Westerplatte, 2 września 1939 r. Bombardowanie. Część 2.

Podhorski Podhorski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Ku chwale Bohaterskich Obrońców Westerplatte w 72 rocznicę niemieckiej napaści na Polskę,

fragment rozdziału "2 września" z mojej książki "Westerplatte 1939. Prawdziwa historia"

dotyczący sytuacji na Westerplatte tuż przed rozpoczęciem bombardowania WST, samego bombardowania, aż do jego zakończenia.

2 września była najcięższym i najbardziej tragicznym dniem obrony

Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte.

 

Cześć i chwała Poległym Żołnierzom Westerplatte!

 

 

Uwaga: Fragment rozdziału cytuję bez korekty (mogą więc być literówki - przepraszam) i niektórych przypisów (taką wersję akurat mam pod ręką). Tekst nieco różni od tego który jest w książce, inne są numery przypisów, jest więcej informacji, cytowanych dokumentów, no i przede wszystkim unikatowych archiwalnych zdjęć.



 

2 września

 

sobota

cz.2

 

Bombardowanie

 

Westerplatte

 


 

(...)

Gen. Eberhardt zwołał na godz. 1700 odprawę na którą wezwani zostali dowódca Schleswig-Holsteina kmdr Kleikamp i dowódca Kompanii Szturmowej por. Schug. Odprawa miała się odbyć na lotnisku w Langfuhr[1] (obecnie Gdańsk-Wrzeszcz) z przybywającym oficerem ze sztabu Grupa Armii „Północ”.

 

           W Składnicy dzień upływał spokojnie. Na placówce sierż. Deika działającego wspólnie z patrolem plut. Magdziarza robiono wypady na przedpole, aby zebrać od zabitych Niemców granaty trzonkowe[2].

           Chorąży Gryczman: „Przerwa w walce została wykorzystana na doprowadzenie broni do porządku[3], uzupełnienia zasłon w oknach workami z piaskiem, gdyż większość worków z piaskiem została porozrywana pociskami, piasek się wysypał. Ludzie posilili się konserwami i sucharami, niektórzy golili się i myli, doprowadzono wartownie do porządku. Panującą ciszę niektórzy żołnierze tłumaczyli tym, że pewnie nasze wojska wdarły się do Gdańska i Niemcy odstąpili od oblężenia Westerplatte[4].

           W tym czasie zadzwonił na Wartownię Nr 1 kpt. Dąbrowski, który zwrócił uwagę chor. Gryczmanowi, aby żołnierze nie kręcili się przed wartowniami, gdyż zdradzają własne stanowiska. Gryczman natychmiast wydał rozkaz zejścia z przedpola wartowni i wysłał patrole we wschodnią część półwyspu. Patrole nie stwierdziły obecności wroga, nie zostały też ostrzelane. Znaleziono wielu zabitych Niemców, a po drugiej stronie Kanału Portowego nie zauważono stanowisk cekaemów w budynkach Nowego Portu. Gryczman po powrocie patroli zameldował mu o zebranych przez patrol informacjach. Kpt. Dąbrowski wysłuchał raportu i zabronił Gryczmanowi wysyłać w dzień patrole na tak duże odległości.

Po rozmowie z kpt. Dąbrowskim chor. Gryczman zszedł do kabiny bojowej, gdzie było chłodniej i ułożył się na podłodze, aby trochę się przespać[5].

 

Wspomina st. ogn. Leonard Piotrowski:

           Wyszliśmy całą grupą przez zbrojownię, siedliśmy na skarpie i workach z piaskiem komentując tę dziwną chwilową ciszę. Padały nawet różne dowcipy, a Repelowicz uśmiechając się mówił: ‘A może oni już kapitulują przed nami...’. ‘Zaczekaj –odparłem – zaraz się przekonamy, jak będą ‘kapitulować’. Przeczuwałem bowiem coś niezwykłego[6].

           130 metrów dalej w Wartowni Nr 4, jej dowódca kpr. Goryl miał podobne wrażenie: „W drugim dniu walki (...) panowała niezmącona cisza. Gnębiła nas myśl, że Niemcy knują zapewne jakiś podstęp[7].

 

Przed godziną siedemnastą kmdr. Kleikamp i por. Schug udali się samochodem na odprawę na lotnisko we Wrzeszczu. Na odprawie otrzymali od gen. Eberhardta potwierdzenie, że jest planowany nowy atak na Westerplatte wzmocnionymi siłami w postaci kompanii szturmowej saperów, która miała już znajdować się w powietrzu[8]. Ponieważ samolot z oficerem z GA „Północ” nie przyleciał do godz. 1730, za zgodą gen. Eberhardta, Kleikamp i Schug wrócili na pokład Schleswig-Holsteina, aby obserwować planowany na godz. 1800 nalot na Westerplatte o którym wiedzieli z meldunku przekazanego im telefonicznie z pancernika o godz. 1645[9].

Na „Schleswig-Holsteinie” otrzymano w międzyczasie dwie depesze: potwierdzenie nalotu na godz. 1800 ze sztabu Grupy Eberhardta[10] i telefoniczne zawiadomienie z Dowództwa Sił Morskich Grupy „Wschód”, że okręt ma zostać w porcie, a operacja zajęcia Westerplatte jest przesunięta na 3 września. Kolejna radiodepesza informowała, że odwołane jest ostrzeliwanie z morza Westerplatte przez „Schleswig-Holsteina” w dniu 3 września.

 

           Około godz. 1700[11] mat Rygielski, dowódca placówki „Fort”, wraz z leg. Pokrzywką udali się do Wartowni Nr 5, aby zjeść obiad. Dostali na obiad klops z kaszą[12]. Petzelt poczęstował ich koniakiem, który miał z zapasów zabranych z kasyna przez szefa kantyny, pracownika cywilnego Władysława Lemkego. Posilając się Rygielski i Petzelt rozmawiali o sytuacji:

(...) doszliśmy do wniosku, że pomocy na pewno nie otrzymamy i musimy liczyć na własne siły. On[Petzelt – przyp. aut]też w ogóle nie myślał o poddaniu placówki[13].

 

Wychodzącemu na „Fort” z „Piątki” Rygielskiemu i Pokrzywce plutonowy Petzelt dał dla żołnierzy na „Forcie” butelkę alkoholu i kilka paczek papierosów[14]. 

Kwadrans przed godziną 1800 do placówki „Fort” zadzwonił plut. Petzelt, który chciał rozmawiać ze swoim przyjacielem kpr. Szamlewskim. Spytał się jak się czuje i jak udało mu się z placówki „Wał” uciec przed Niemcami. Szamlewski pochwalił się, że zdobył niemiecki pistolet maszynowy, z którego już strzelał do Niemców i karabin maszynowy z celownikiem optycznym. Petzelt zaciekawiony zdobyczną bronią poprosił, żeby ten przyniósł ją na „Piątkę”. Szamlewski odmeldował się u mata Rygielskiego, wziął pistolet maszynowy i pobiegł do Petzelta ze st. leg. Zatorskim. W Wartowni Nr 5 wszyscy z ciekawością oglądali niemiecką broń. Petzelt chciał ją nawet wypróbować i strzelić serię przez okno, ale Szamlewski go powstrzymał. Dostał od Petzelta łyk słynnej wódki „Goldwasser”, napił się wody, której też nabrał do manierki dla żołnierzy na „Forcie”.

Już chciał odchodzić, gdy któryś z żołnierzy stojący na zewnątrz wartowni krzyknął: „Samolot leci nad drzewami!”. Wybiegli przed wartownię, ale samolot już zniknął. W międzyczasie zadzwonił plut. Buder z „Jedynki”. Petzelt powiedział mu o zdobycznej broni Szamlewskiego, na co Buder poprosił go do telefonu. Chwilę rozmawiali o wydarzeniach jakich byli świadkami dzień wcześniej[15]. Rozmowę przerwali, gdy ponownie nad Westerplatte nadleciał samolot. Ponieważ wcześniej nie zauważono znaków rozpoznawczych na samolocie wśród żołnierzy powstał spór o to, czy był to samolot polski, czy niemiecki[16]. Zagadka się wyjaśniła, gdy nisko lecący samolot ostrzelał Składnicę z karabinów maszynowych[17]. Żołnierze cofnęli się do wartowni[18].

 

Dwa dywizjony Pułku „Immelman” leciały z prędkością przelotową ok. 310 km/h na wysokości 4000 metrów. Już od kilku minut lotnicy widzieli zbliżającą się Zatokę Gdańską, a po chwili mogli także zobaczyć zarys półwyspu Westerplatte, ich celu. Szerokim łukiem Stukasy okrążały od południa Gdańsk kierując się nad Zatokę Gdańską. Manewr okrążenia od południa miasta był potrzebny dla zaskoczenia polskich obrońców na Westerplatte. Lecące wysoko na południe od miasta samoloty były widziane nie tylko przez mieszkańców Gdańska, ale też przez niemieckich strażników w Stutthofie, którzy wpadli w panikę, myśląc, że to angielskie samoloty lecą bombardować Gdańsk.

Piloci i strzelcy pokładowi Stukasów z ciekawością oglądali przesuwający się pod ich lewymi skrzydłami widok miasta. Wielu miało okazję być tu osobiście, paru lotników tu też się urodziło.

Nad Zatoką Gdańską, 5-6 kilometrów na wschód od Westerplatte, rozpoczęło się przygotowanie do podejścia do bombardowania. Dywizjony zataczały szerokie koło formując szyki. Czekano jeszcze na informacje z samolotu rozpoznawczego, który przeleciał lotem koszącym nad Składnicą.

Wreszcie przyszedł moment do rozpoczęcia nalotu. Junkersy obrały kurs na Westerplatte zbliżając się do celu od strony wschodniej wzdłuż osi podłużnej półwyspu. Dzięki temu nie przelatywano nad cywilnymi obiektami Nowego Portu, a jednocześnie polscy żołnierze nie mogli tak szybko zobaczyć nadlatujących samolotów, jak wtedy gdyby nadlatywano od strony północnej czy północno-wschodniej[19]. Stukasy lecące w formacjach kluczy złożonych z trzech samolotów rozpoczęły zmianę kształtu formacji na linię kluczy samolotów rozciągniętych z odchyleniem w lewo. Na czele takich formacji lecieli dowódcy poszczególnych eskadr. Drugi dywizjon skierował się nad Zatokę Gdańską, gdzie zaczął zataczać szeroki kręg oczekując na swoją kolej do wykonania nalotu.

 

Pierwsze klucze Stukasów mają Westerplatte idealnie pod swoimi kadłubami. Dowódca pierwszej eskadry włącza półautomatyczne urządzenie Abfanggerät i od tego momentu słyszy w słuchawkach ostry pisk. Gwałtownie przechyla się dziobem w dół i włącza hamulce lotu nurkowego mieszczące się pod skrzydłami o charakterystycznym załamanym kształcie przypominającym spłaszczoną literę „W”. Szybkie wejście w nurkowanie ułatwia mu ciężki, ważący 640 kg silnik. Obok niego nurkują pozostałe dwa Stukasy z jego klucza. Po chwili lecą niemal jeden za drugim. Za nimi nurkują kolejne bombowce.

Piloci lecący dosłownie kilka metrów za samolotem dowódcy widzą wyraźnie twarz tylnego strzelca-radiooperatora. Szybki rzut okiem na boczną szybę z prawej strony. Tam wymalowany był wielokolorowy wykres kątów nurkowania ułatwiający utrzymanie odpowiednich parametrów lotu nurkowego i precyzyjny zrzut bomb. Obrót samolotem o 90º w prawo, aby świecące z lewej strony słońce nie oślepiało w czasie celowania i aby ułatwić wyjście z nurkowania nad Zatokę Gdańską, a nie nad wysokie obiekty w Nowym Porcie.

Strzałki wysokościomierzy obracają się jak szalone! Wskaźnik prędkości pionowej pokazuje maksymalną wartość. Szczelinowe hamulce aerodynamiczne zapewniają bombowcowi stałą prędkość nurkowania mieszczącą się w granicach 500-600 km/h, redukując ją o 100-150 km/h. Taka prędkość i pionowy lot ku ziemi wpychały pilota w fotel, a w tym czasie strzelec-radiooperator siedzący tyłem do kierunku lotu przechodził w stan nieważkości i był utrzymywany w fotelu tylko dzięki mocno ściśniętym pasom. W innym wypadku zostałby wciśnięty w lawetę karabinu maszynowego przed sobą. Hamulce umożliwiały też pilotowi dokładne celowanie i zmniejszenie kąta wyprowadzania bombowca z lotu nurkowego.

Pisk, który każdy pilot słyszał w słuchawkach po włączeniu urządzenia Abfanggerät miał po osiągnięciu zaprogramowanej wcześniej wysokości zrzutu bomb ma się wyłączyć dając pilotowi znak, że nastąpił moment zrzutu bomb. Dzięki temu nie musiał rozpraszać swojej uwagi przyrządach i wskaźnikach całą uwagę skupiając na celowniku strzelecko-bombardierskim Revi C/12C, który znajdował się z przodu wewnątrz kabiny, pod szybą wiatrochronu.

 

W słuchawkach pilota pierwszego samolotu pisk nagle się urwał. To sygnał do zrzutu! Pilot nacisnął przycisk na drążku sterowniczym. W tym samym momencie Abfanggerät automatycznie przestawił fletnery[20] sterów wysokości i zmienił skok śmigła, znacznie ułatwiając lekko zamroczonemu i przygniecionemu przeciążeniem pilotowi wyprowadzić bombowiec z pionowego lotu zaledwie kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Przy takim nurkowaniu konieczne było stosowanie bomb z zapalnikami z opóźnionym działaniem, gdyż bomba wybuchająca w chwili uderzenia w cel mogła poważnie uszkodzić lub zniszczyć samolot, który wychodził w tym czasie z lotu nurkowego nad celem.

Półtonowa bomba zostaje zwolniona na wysokości ok. 400 metrów. Pozostałe samoloty rzucają bomby na wysokościach od 280 do 400 metrów. Wychodząc z nurkowania Stukasy przelatują niemal nad wierzchołkami drzew siekąc z broni maszynowej.

Pierwsza bomba spada tuż obok koszar, kolejne obramowują budynek ze wszystkich stron...

 

           Przed nalotem komendant mjr Sucharski zaproponował swojemu zastępcy, kpt. Dąbrowskiemu by ten odpoczął po nieprzespanej nocy. „Kuba” Dąbrowski skorzystał z chęcią z tej propozycji i zszedł do pomieszczenia mieszczącego się naprzeciw radiostacji w suterenie koszar.

           Ledwo zasnął, gdy obudziło go przejmujące wycie dostające się do pomieszczenia, w którym odpoczywał. Dowódca obrony Składnicy nie wiedział w tym momencie, że złowrogi ryk, który go obudził, to syreny, zwane „trąbami jerychońskimi” (Jerycho Trompeten) zamontowane na owiewce goleni podwozia Stukasów. Uruchamiane instalacją elektropneumatyczną w trakcie wykonywania lotu nurkującego, napędzane pędem powietrza, miały one budzić przerażenie i panikę wśród atakowanych żołnierzy. Zainstalowanie syren w Stukasach wymyślił sam Adolf Hitler. Aby wzmocnić ten porażający efekt dźwiękowy przy statecznikach bomb instalowano gwizdki wydające przeraźliwy świst.

Po chwili niesamowite wycie i gwizd zagłuszone zostaje potężnymi wybuchami, które wstrząsnęły budynkiem. Koszary zaczęły „pływać”, wstrząsy i kołysania zaczęły rzucać żołnierzami o ściany. Zaczęło się sypać wapno, którymi były wybielone sufity. Pył zaczął drażnić gardła i nosy. Kpt. Dąbrowski wybiegł na korytarz, gdzie zobaczył swoich żołnierzy „przyklejonych” plecami do ścian. Gdzieniegdzie pojawiły się okrzyki: „Gaz!”. „Kuba” pobiegł do klatki schodowej, a stamtąd szybko na wysoki parter do pomieszczenia dowództwa. Sucharskiego tam jednak nie było. Dąbrowski pobiegł do centrali telefonicznej, chcąc nawiązać łączność z wartowniami. Te jednak się nie odzywają, łączność była już zerwana. Zbiegł znowu do sutereny, by odszukać Sucharskiego. Znajduje go w końcu w pomieszczeniu radiostacji wraz z paroma żołnierzami...[21]

           Budynek w dalszym ciągu kołysze się jak kajak na fali” – wspomina kpt. Dąbrowski – „Jesteśmy pod silnym bombardowaniem lotniczym. Nalot z kompletnym zaskoczeniem wykonują samoloty nurkujące. (...) Stukasy atakują dwiema falami[22].

 

           W Wartowni Nr 6 w koszarach podmuch eksplozji bomby przy koszarach zerwał cekaem z czopu podstawy fortecznej. Poinformowano o tym rusznikarzy st. ogn. Piotrowskiego i mata Sadowskiego, którzy szybko zreperowali uszkodzenie. Obsada „Szóstki” leżała na podłodze, ponieważ wstrząsy i kołysanie budynku uniemożliwiało utrzymanie się na nogach. Dodatkowo co chwila podmuchy rozrywających się bomb wpadały do środka przez strzelnice zagrażając odłamkami lub rzuceniem o ścianę.


Wspomina tamte chwile sierż. Deik:

(...) Około godz. 1630[23] słychać szum w powietrzu, który wciąż rośnie i zbliża się nieustannie od strony Stogów. Wreszcie szum przerasta w ryk motorów. To niemieckie bombowce w ilości ok. 40-tu kierują swój lot na Westerplatte. (...) Zamaskowani czekamy na atak z góry. Zdajemy sobie sprawę ze swojej bezsilności[24].

            (...) Nagle rozlega się potworny warkot. Na Westerplatte nadlatuje eskadra samolotów nurkowych. Stukasy wykonują nalot w dwóch nawrotach. Padają bomby 500, 250 kg i bomby zapalające[25].

 

Młody Ryszard Duzik tak zapamiętał początek bombardowania Składnicy:

(...) Z dala słychać warkot nadlatujących samolotów, pełni nadziei, że nareszcie nadchodzi pomoc i teraz dadzą im za te nasze krzywdy. Znad lasu widać nadciągającą sylwetkę samolotu. Skacząc z radości do góry, machamy przyjaźnie rękami. (...) W odpowiedzi na to wszystko odpowiedziano nam z broni pokładowej. Tak, że nie mogliśmy się wszyscy razem, serwując się ucieczką, zmieścić w drzwi wejściowe koszar. Jeden z kolegów Donat Zdunkiewicz został lekko ranny w czoło.

Za tym samolotem nadleciała cała eskadra samolotów nurkujących Stukasów i zaczęło się bombardowanie. Trudno to opisać co się działo, koszary kołysały się jak łódka na wzburzonej fali morskiej, przeraźliwe wycie nurkującego samolotu i gwizd spadającej bomby. Człowiek wstrzymuje oddech i czeka, następuje wybuch, ułamek sekundy na sprawdzenie czy się jeszcze żyje, łyk powietrza z kurzem i dymem, który dusi i ściska za gardło, ale na to nie ma czasu, bo już nad głową słychać gwizd następnej bomby. (...) Nikt w tym czasie nie myślał o niczym innym, jak tylko o przetrwaniu tego piekła[26].

Z relacji Michała Gawlickiego:

„O godzinie 1730 usłyszeliśmy warkoty silników lotniczych, a po zwiadzie pierwszych samolotów rozpoznawczych, nadleciały nurkowce, Stukasy, no i wtedy okazała się Sodoma i Gomora. Koszary straciliśmy w ogóle z oczu z powodu pyłu i kurzu, który unosił się nad koszarami. Naokoło był kurz koloru czerwonego, przypuszczalnie od cegieł. I ten kurz był oświetlany od bomb zapalających ze wszystkich stron, a najwięcej od [strony] „Jedynki” i „Piątki”. Bomby zapalające paliły się okropnie przerażającym blaskiem”[27].

Dramatyczne chwile przeżył st. ogn. Piotrowski:

(...) usłyszeliśmy od strony morza szybko potęgujący się warkot. Natychmiast kazałem wszystkim wycofać się przez zbrojownię do dolnych kondygnacji koszar. Cały zapas amunicji artyleryjskiej i do moździerzy znajdował się w zbrojowni, toteż należało bezwzględnie zamknąć drugie skrzydło masywnych dębowych drzwi zewnętrznych. Gdy ostatni z nas wsunął się do środka, chciałem je szybko zamknąć od wewnątrz, ale jakiś leżący na ziemi klocek nie pozwolił ich zatrzasnąć. Schyliłem się więc szybko, łapiąc klocek. W tym momencie pada na uchylone jeszcze drzwi grad pocisków z broni pokładowej; posypały się wióry. Równocześnie wybuchła pierwsza bomba w odległości zaledwie 10 m od zbrojowni. Błyskawicznie usuwam klocek i zamykam drzwi. Przebiegłem zbrojownię i zaryglowałem żelazne hermetyczne drzwi stanowiące połączenie zbrojowni z dolną kondygnacją koszar[28].


Kapelmistrz Schleswig-Holsteina był również świadkiem nalotu:

Godzina 1800; stoimy na górnym pokładzie. Ktoś wskazuje na niebo. Na znacznej wysokości widać 3,6.9,12 punktów. Jest ich coraz więcej. To są, meldowane już, bombowce nurkujące, które nadlatują na Westerplatte, jest ich razem 60. Szybko zbliżają się do swego celu. Pierwszy chyli się gwałtownie zupełnie stromo ku przodowo, tak że spada prawie prostopadle. Nurkując upuszcza swe „jajka”, są trzy, jedna większa i dwie mniejsze bomby zapalające. Tak wszystkie 60 przeciągają nad Westerplatte i wypełniają swoje zadanie. Tak szybko, jak się zjawiły, znikają również, zebrawszy się uprzednio razem. Następują potężne detonacje, niebo zaciąga wznoszącym się dymem. Na okręcie wszyscy są najgłębiej przekonani, że to musi być końcem Westerplatte[29].

 

Wspominał ta chwilę st. strz. Słowiaczek przy stanowisku działka ppanc nr 1:

Pogoda była słoneczna i piękna. Po południu obsługa działka ppanc. odpoczywała po nieprzespanej nocy za wałem schronu amunicyjnego, na północnej jego stronie w pobliżu naszego stanowiska artyleryjskiego. W pewnej chwili dał się słyszeć narastający szum zbliżających się samolotów. Któryś z kolegów krzyknął: ‘Francuzi przylatują nam z pomocą!’ Klucz samolotów zataczając koło zaczął momentalnie spadać na nas pikującym lotem z przerażającym rykiem. Zobaczyłem lecące bomby i krzyknąłem: ‘Do schronu!’ Do wnętrza wpadliśmy we czwórkę, a raczej wepchnął nas potężny podmuch wybuchu. Schron kołysał się jak łódź na wzburzonych falach. Gryzący dym ogarnął wszystko. Założyliśmy maski przeciwgazowe[30].

 

Z relacji plut. Budera z Wartowni Nr 1:

Siedziałem właśnie w korytarzu i paląc papierosa rozmawiałem z żołnierzami. W pewnym momencie usłyszałem jakby bicie artylerii, ale nie od strony wschodniej, lecz od strony koszar[31]. Włożyłem hełm i dla zorientowania się odsunąłem z korytarza worki z piaskiem. W pewnym momencie zauważyłem jakby samoloty. Nagle silny podmuch zwalił mnie z nóg. Oczy miałem zasypane piachem, nic nie widziałem. Podniosło mnie dwóch żołnierzy[32].

Chor. Gryczman, gdy usłyszał nadlatujące samoloty i eksplozje bomb szybko poderwał się z podłogi kabiny bojowej i rzucił się do metalowych klamer w ścianie kabiny, aby wyjść na górny poziom wartowni. Jednak wskakujący do kabiny bojowej żołnierze strącili go z klamer. Gryczman słyszał wołającego go z góry Budera, szybko przepchnął się przez żołnierzy i wyszedł na górę. Tu zobaczył pozostałych żołnierzy, którzy nie zeszli do dolnego poziomu. Stali zbici w jedną grupę w rogu wartowni. Gryczman natychmiast wydał rozkaz rozdzielenia się i położenia na podłodze. Części żołnierzy wydał rozkaz zejścia do kabiny bojowej[33].

 

Relacja sierż. Deika:

Ciężkie 500-kilogramowe bomby wybuchają z przerażającym hukiem i siłą wkoło naszych stanowisk. Schrony nr 2, 4, 5, 7 zniszczone, w tym i nasz (7). W kurzu, dymie, ogniu, rażeni odłamkami, zdołaliśmy jakimś cudem opuścić zwalony schron. Plewak został ranny w pierś[34]. Wkoło nas wszystko się pali. Kasyno i magazyny zniszczone[35].

 

Jeden z kluczy Stukasów miał wyznaczony cel w północnej części półwyspu. Na zdjęciach lotniczych był to dobrze widoczny pośród zieleni, ale mały punktowo obiekt. To on dał się mocno we znaki Kompanii Szturmowej. W eterze rozległ się głos dowódcy klucza podający kod klucza i rozkaz: Atakujemy! Ważące ponad 4 tony bombowce zanurkowały. Zbliżają się do ziemi z ogromną prędkością wyhamowywaną przez umieszczone pod skrzydłami hamulce.

Pilot prowadzący klucz wpatrzony w celownik widzi coraz wyraźniej zbliżający się cel. Odcinek lotu z pułapu 3000 metrów do chwili kiedy należy zrzucił ładunek bomb samolot pokonuje w około 20 sekund. Jest już tak blisko ziemi, że pilot odróżnia poszczególne podkłady w torach, które biegną obok celu. Pisk w słuchawce urywa się, znak, że bombowiec jest już na wysokości do zrzutu! Jeszcze ostatnia poprawka kursu i cel idealnie w środku celownika. Pilot nacisnął na przycisk spustowy w drążku sterowniczym. Spod skrzydeł zwolnione zostały z wyrzutników bomb 4 bomby ważące 50 kg każda, a pod kadłubem bombowca urządzenie ETC 500/A firmy Siemens do którego podczepiona była ćwierćtonowa bomba, odchylanym wieszakiem wyprowadziło ją poza krąg obracającego się śmigła o rozpiętości 326 cm i wypuściło ze swoich chwytów. Wszystko to trwało ułamki sekund. Ku ziemi leci „salwa artyleryjska” o wadze 450 kilogramów! Abfanggerät rozpoczął procedurę pomagającą wyprowadzić pilotowi jego samolot z lotu nurkowego. Bombowiec wyrównał lot kilkadziesiąt metrów nad ziemią i wprowadził go w lekki wiraż w lewo, aby umożliwić radiooperatorowi obserwację upadku bomb. Podobnie czynią dwa pozostałe Stukasy[36].

 - W celu! – po sekundzie pilot usłyszał w słuchawkach uradowany głos swojego radiooperatora.

 

Na czas nieobecności żołnierzy z „Fortu”, którzy udali się na posiłek do Wartowni Nr 5, skierowano na „Fort” strz. Leleja, aby placówka ta nie była za bardzo osłabiona w przypadku nagłego natarcia Niemców na tym odcinku. Lelejowi wyznaczono zadanie nałamania wikliny, która miała posłużyć do zamaskowania „Fortu”[37].

Kilka minut później znajdujący się we wschodniej części Składnicy żołnierze usłyszeli zbliżający się warkot samolotów. Plut. Petzelt krzyknął: „Wszyscy na dół!”. Żołnierze rzucili się do zejścia do kabiny bojowej. Część żołnierzy była jeszcze w górnej części wartowni przy włazie, gdy w „Piątkę” uderzyła bomba!

(...) nastąpił ogromny huk i trzask. Dalej nie wiedziałem już, co się stało. Straciłem przytomność. Jak długo tak leżałem, nie wiem” – to słowa kpr. Szamlewskiego.[38]

 

W tym tragicznym momencie w Wartowni Nr 5 był strz. Józef Kaczanowski:

(...) Nalot zastał mnie w podpiwniczeniu [kabinie bojowej wartowni – przyp. autora] i do dzisiaj nie mogę zapomnieć grozy, jaka mną owładnęła w momencie zbombardowania nas. Czułem, widziałem jak się zapadała[39]. (...) Ile tego żelastwa spadło na nasz teren! Na naszą wartownię, rozbitą doszczętnie. I ludzie poginęli... Kiedy ucichła cała ta nawała ognia z powietrza, uniosłem głowę i ujrzałem nade mną jakoś dziwnie zawieszonego na szczątkach konstrukcji mojego dowódcę, Petzelta. Będąc na dole nijak nie mogłem się poruszyć, czułem tylko jak po moim karku spływa krew. To była jego krew. Nad nami unosiły się tumany pyłu, kurzu, dym. Wtedy przyszedł strach, że Niemcy użyli gazu. Nie miałem przy sobie maski przeciwgazowej. Gdzieś pod ręką poczułem wodę, namoczyłem więc chusteczkę i przyłożyłem do nosa, do ust. W razie użycia gazu mogło nas trochę ochronić, ale nie na długo. Okazało się jednak, że gazu nie było[40].

 

           Kiedy st. ogn. Piotrowski zamknął za sobą drzwi do zbrojowni i przebiegał przez jadalnię koszar zamienioną na punkt opatrunkowy tuż za ścianą budynku wybuchła kolejna bomba! W sekundę później kolejna bezpośrednio w koszary, a po chwili jeszcze jedna niemal nad wejściem głównym w narożnik koszar!

Grad odłamków wleciał przez rozbite okna z których podmuchy wybuchów wcześniejszych bomb zmiotły worki z piaskiem i prowizoryczne zabezpieczenia. Kilka odłamków trafiło w rannego żołnierza, który leżał na łóżku pod ścianą. Piotrowski rzucił się do niego, aby przestawić łóżko pod przeciwległą ścianę, gdzie ranny byłby bezpieczniejszy, ale wtedy spostrzegł, że żołnierz już nie żyje. Ponownie zranionym, tym razem śmiertelnie był 25-letni st. strz. Zięba[41].

           Stojące przy ścianach koszar na otwartych stanowiskach cztery moździerze zostały całkowicie zniszczone[42]. Podziurawione lufy, zniszczone celowniki, zdruzgotane dwójnogi. Nikt nie zdążył przed zaskakującym nalotem zdemontować moździerze ze stanowisk. Składnica utraciła kolejną cenną i skuteczną broń.


W koszarach jeden z byłych już artylerzystów kpr. Grabowskiego, strz. (kanonier) Władysław Jakubiak nie wytrzymał napięcia i wybiegł z koszar. W chwilę potem przed koszarami wybuchły kolejne bomby, być może te same które zniszczyły moździerze i zabiły st. strz. Ziębę. Zapamiętał tamten moment strz. Żołnik:

Podczas bombardowania kanonier Jakubiak nie wytrzymując nerwowo zaczął krzyczeć żebyśmy uciekali do lasu, bo lasu nie bombardują, poderwał się i chciał uciec z budynku. Chciałem go powstrzymać, złapałem go za mundur, ale on mnie odtrącił i wyskoczył przez okno. Jednak daleko nie ubiegł, gdyż bomba trafiła prosto w niego. Po skończonym bombardowaniu z kanoniera Jakubiaka zostały tylko strzępy[43].

           Grabowski każe swoim ludziom kłaść się na podłogę i przykryć czym popadnie żeby uchronić się od odłamków i od szkła sypiącego się im na głowy ze stłuczonych okien.

           Ciężkie bombardowanie, trafienia w koszary, wstrząsy i huk spowodowały, że ciężko ranny por. Pająk leżący od ponad doby w wysokiej gorączce, na przemian tracąc i odzyskując przytomność, teraz wstał z posłania i szedł przez hall koszar boso po stłuczonym szkle, depcząc po rozwijających się zakrwawionych bandażach. Półprzytomny por. Pająk zostaje złapany pod ręce przez kpr. Grabowskiego i kpr. Kłysa. Żołnierze odprowadzają rannego do kpt. Słabego na punkt opatrunkowy. Po poprawieniu opatrunków, z powodu zagrożenia odłamkami, przeniesiono por. Pająka do korytarza koło pomieszczenia radiostacji[44].

Zdawało się, że tego ognia z samolotów chyba nikt nie przeżyje” – wspominał por. Pająk – „Leżałem bezradny i czekałem, kiedy ze mną będzie koniec. Kiedy wybuchy ucichły, a dymy się rozeszły, okazało się, że nie jest tak źle. Są zabici i ranni, mury też ucierpiały, ale mogło być gorzej[45].

 

           Tylko pierwszych kilka kluczy Stukasów miało możliwość precyzyjnego celowania w priorytetowy obiekt, czyli koszary. Wysoki słup pyłu i gęstego, jasnego dymu całkowicie przesłonił koszary i teren wokół, jak celowo utworzona zasłona dymna. To prawdopodobnie ocaliło koszary od zniszczenia w czasie bombardowania. Pozostałe Stukasy zrzucały bomby już ze znacznie większej wysokości, mniej dokładnie, bo na „wyczucie”, przez co wszystkie pozostałem zrzucone bomby jedynie obramowały obiekt ze wszystkich stron tworząc wokół koszar iście księżycowy krajobraz lejów różnej wielkości i głębokości.


Z relacji plut. Budera z Wartowni Nr 1:

Kiedy odzyskałem przytomność, bombardowanie przybierało na sile. Z wartowni wyrwało drzwi od strony koszar. Powstała straszna panika. Niektórzy żołnierze jak ryby do wody wpadali na dół, do pomieszczeń dolnej kondygnacji, inni próbowali wyskoczyć z wartowni. Gdy zobaczyłem, że chcą uciekać, chwyciłem za pistolet i mierząc w nich krzyknąłem: ‘Stać, bo będę strzelał!’ Szybko zorientowawszy się zdjęliśmy z kapralem Trelą drzwi, prowadzące z korytarza do głównego pomieszczenia górnej kondygnacji i wstawiliśmy je na miejsce wyrwanych. W tym czasie ‘nawiał’ mi z wartowni st. strz. Grudzień i jeszcze jeden żołnierz (ten sam, który niósł i zostawił Kowalczyka)[46].

Buder wydał rozkaz, by żołnierze ustawili się przy oknach i obserwowali przedpole wartowni. Spodziewał się, że zaraz po nalocie ruszy niemieckie natarcie.


W trakcie wstawiania drzwi został ranny kpr. Trela, o czym wspomina on w swojej relacji:

           W momencie kiedy zostały wyrwane drzwi wejściowe do wartowni, usiłowałem je zabezpieczyć poprzez ich [ponowne] umocowanie. [Nastąpił] ponowny wybuch bomby lotniczej, posypał się gruz, a drzwi zwaliły się na mnie i wraz z nimi wypadłem na zewnątrz. Przycisnęły mnie drzwi i gruz. Tu straciłem przytomność.

Po nalocie wyciągnięto mnie z gruzu nieprzytomnego. Po dłuższym czasie odzyskałem przytomność. (...) Odesłano mnie do koszar do punktu opatrunkowego[47].

 

Ciężkie chwile przeżywali żołnierze w Wartowni Nr 3 w pobliżu budynku koszar, głównego celu nalotu. Wspominał plut. Naskręt:

W czasie bombardowania mieliśmy wrażenie, że znajdujemy się w zamkniętej, kołującej się beczce. (...) Żołnierze znajdujący się w wartowni (..) załamani, nie liczyli wcale, że z tego strasznego (...) bombardowania wyjdą z życiem. Każdy z osobna w tym ciężkim czasie nalotu myślał o bliskiej klęsce[48].

Użycie bomb zapalających przez Niemców zapamiętał dowódca plutonu działek przeciwpancernych plut. Łopatniuk:

(...) samoloty niemieckie latały bezkarnie nad nami i zanim zrzuciły ładunek burzący rzucały bomby zapalające, które paliły się fioletowym płomieniem[49].

Silne napięcie nerwowe dało o sobie znać obsadzie „Szóstki” w koszarach. Leżąc na podłodze, mimo wybuchających w pobliżu bomb, opowiadali dowcipy i śmiali się. Usłyszał to kpt. Dąbrowski, który wszedł do wartowni. Zapytał się plut. Łuczyńskiego co to za śmiechy. Gdy mu wyjaśnił, „Kuba” uśmiechnął się i powiedział: „Lepiej, że się śmieją, niżby mieli płakać[50].

W chwili rozpoczęcia nalotu obsada „Fortu” schroniła się w dolnej izbie schronu zabierając ze sobą broń ze stanowisk. Choć bomby padały blisko, były jednak niecelne, gdyż „Fort” nie był jednym z celów nalotu. Odłamki bomb uderzały za to o żelbetową skorupę schronu, ale nie zagrażały bezpieczeństwu żołnierzy[51].

 

W Dzienniku działań bojowych Schleswig-Holsteina pojawiają się też sensacyjne informacje wpisane ręką kmdr. Kleikampa, naocznego świadka nalotu:

Podczas nalotu i bezpośrednio po nim, ogień z karabinów maszynowych z Westerplatte [podkr. Aut.]. Z Nowego Portu w trakcie nalotu obserwuje się obrońców zajmujących stanowiska, wśród nich rzekomych strzelców na drzewach[52]!

Potwierdza to niżej cytowane fragmenty relacjo dwóch obrońców Składnicy, jak i potwierdza, że wbrew obiegowej opinii w polskiej literaturze nie wszyscy polscy żołnierze byli psychicznie i moralnie zdruzgotani ciężkim nalotem bombowców nurkujących!

W kilku miejscach Składnicy, które w pierwszej fazie nalotu nie były celami Stukasów żołnierze natychmiast po rozpoczęciu bombardowania rozpoczęli ustawianie cekaemów na podstawach przeciwlotniczych. Wśród nich był dowódca Wartowni Nr 4, kpr. Goryl:

Wybiegłem przed wartownię, z trójnogiem do strzelania przeciwlotniczego, nałożyłem cekaem, ale nie zdążyłem otworzyć ognia, gdyż samoloty silnie mnie ostrzelały. Wpadłem na wartownię, cekaem oddałem na dół, a sam stanąłem przy erkaemie, który prowadził ogień na morze[53].

Drugim miejscem skąd prowadzono ogień do samolotów była placówka „Łazienki” kpr. Chrula:

Leżąc na wale, przy magazynie, obserwuję przeciwległą stronę kanału, nagle słyszę dziwny terkot cekaemu i jakiś niesamowity świst silnika. Samolot wzbija się w górę, a od niego odpadają w dół jakby dwa cygara. Po chwili następuje wybuch. Krzyczę: ‘Chłopcy, nalot!’ Nurkują nad nami hitlerowskie Stukasy. Znów się zapaliły ziemia i powietrze. Otworzyliśmy ogień z karabinów maszynowych. Samoloty ostrzeliwują nas z broni pokładowej, opuszczają się do 50 m[54] i zrzucają bomby. Dwie bomby padają w odległości około 20 m od nas, między magazynem a szopą kajakową. Eksplozja przysypuje nas piachem (...). Powietrze stało się dosłownie cuchnące, koloru czarno-czerwonego, obawialiśmy się gazu[55].

Brak jest relacji mówiących o innych stanowiskach z których prowadzony był ogień przeciwlotniczy z cekaemów lub erkaemów. Przed koszarami od przedpołudnia stał ustawiony na podstawie przeciwlotniczej cekaem. Żołnierze w ostatniej chwili zdążyli się skryć z cekaemem w koszarach, gdy obok miejsca, gdzie stali spadły bomby[56].


Relacja kpr. Gruzińskiego, dowódcy Wartowni Nr 2:

Godzina 1800[57]. Warkot samolotów od strony morza[58]. Pierwsza bomba spada poza kanał. Czyżby nasze samoloty? Następne bomby spadają jednak już na koszary i na schron obok naszej wartowni. Chwytam erkaem i wychodzę do przedsionka. Samolot leci bardzo nisko, widać wyraźnie strzelca pokładowego. Pociski padają przed wartownią. Strzelać czy nie? Rozkazu do tej pory nie było. Patrzę w kierunku naszych stanowisk dla cekaemów do obrony przeciwlotniczej[59]. Nikt jednak ognia nie otwiera. Daję rozkaz zejścia na dół wartowni, sam schodzę także i staję przy centralce telefonicznej. Teraz bomby spadają już na nas, tuż przy samej wartowni. Jedna z nich trafiła w schody, obok komory amunicyjnej. Północna ściana komory amunicyjnej[60] popękała jak lustro. Podmuch wybuchu zwalił mnie na ziemię, na chwilę straciłem przytomność. Po tej eksplozji doszedłem do wniosku, że śmierć od bomby nie jest znów taka straszna. Przez ułamek sekundy widziałem ogień, który wypełnił wartownię, huku już wcale nie słyszałem. Gdy po chwili świadomość poczęła mi wracać, czułem, jakbym się budził ze snu. W komorze amunicyjnej znajdowali się w momencie wybuchu kaprale Domoń, Barański i strzelec Kruczko. Barańskiemu i Kruczce z uszu i nosa sączyła się krew. Bombardowanie trwało 45 minut. Obsada górnej wartowni [górnego poziomu – przyp. autora] powróciła na swoje stanowiska. Łączność z dowództwem nie działa, przewody zostały uszkodzone[61].

 

Relacja kpr. Domonia, zastępcy dowódcy Wartowni Nr 2:

Około godz. 1740 rozpoczęło się straszne bombardowanie. Wartownia nasza podskakuje jak piłka. Daję swoim żołnierzom rozkaz zejścia w dół wartowni, sam schodzę ostatni. Jestem w komorze amunicyjnej i z kapralem Barańskim prowadzimy obserwację w kierunku placówki „Przystań”. Barański stoi naprzeciw okna pod drugą ścianą. Widzę, jak drzewa z korzeniami fruwają w powietrzu. (...) Nagle bomba trafia w schody wartowni. Wybucha, wartownia wali się, zasypując nam wyjście; ciemno, kurz, duszno. (...) W tym momencie znów przeraźliwy świst. Bomba trafia o 5 m od wartowni na wprost okna [strzelnicy? – przyp. autora], gdzie stałem. Odrzuciło mnie na bok, przez chwilę czuję się tak, jakby mnie oblano ciepłą wodą[62].

           Kpr. Domoń stracił na chwilę słuch. W ciemnościach kabiny bojowej szukał swojego dowódcy, kpr. Grudzińskiego. W wąskim przejściu kabiny zawadza o leżącego żołnierza. Szarpiąc go, pyta się o jego nazwisko. Ten jęknął: „To ja, panie kapralu, zabiło mnie”. Domoń odpowiedział: „Jakże cię zabiło, kiedy do mnie mówisz?”. Był to kpr. Barański, którego podmuch wybuchu, który wdarł się przez okno rzucił o ścianę. Domoń posadowił oszołomionego żołnierza pod ścianą i dotarł do kpr. Grudzińskiego, który trzymał jeszcze słuchawkę w ręce. Chciał zameldować do koszar o samolotach, kiedy bomby spadły na wartownię. Połączenie zostało zerwane[63]. Domoń chwilę wcześniej poczuł, że prawdopodobnie do kabiny bojowej wdziera się jakiś gaz bojowy. Szeptem, aby nie wzbudzić paniki u pozostałych żołnierzy, podzielił się swoim spostrzeżeniem z Grudzińskim. On również czuł jakiś dziwny zapach, ale nie mógł stwierdzić, czy był to gaz, czy gazy strzelnicze powstające przy wybuchu bomb[64]. Domoń na wszelki wypadek wydał rozkaz żołnierzom, aby wszyscy włożyli maski przeciwgazowe i zaczął kręcić korbą wentylatora, aby oczyścić powietrze w kabinie bojowej. W tym momencie skończyło się bombardowanie. Po chwili wiatr oczyścił powietrze. Żołnierze odgruzowali wyjście. Rozpoczęto przygotowanie do odparcia spodziewanego po nalocie natarcia[65].


Celem ataku stała się Wartownia Nr 4. Wspominał to jej dowódca, kpr. Goryl:

Nagle tuż przed wartownią nastąpiła eksplozja bomby ciężkiego kalibru. Podmuch wyrwał mi erkaem, rozszarpał worki z piaskiem, a mnie rzucił w tył aż do pieca, potem z powrotem do okna i jeszcze raz na piec. Byłem oszołomiony. Bomba wyrwała z korzeniami stojącą przed wartownią brzozę o półmetrowym pniu, zniszczyła drzwi wejściowe w dolnej kondygnacji oraz naruszyła mury wartowni. Ponadto rozerwała szyny kolejowe i wyrzuciła je w górę. Oglądany później lej miał średnicę około 12 m. Tak wielkich lejów było na Westerplatte niewiele[66].

Wybuch tej samej półtonowej bomby odczuł na sobie kpr. Julian Rejmer z Wartowni Nr 4:

Znajdowałem się na obserwacji, gdy nadleciały samoloty i zaczęły rzucać bomby na naszą placówkę [Składnicę – przyp. autora]. Obrony przeciwlotniczej nie było i dlatego [samoloty] latały jak chciały. Wreszcie przyszła kolej na „Czwórkę”. Wstrząsnęło mną po wybuchu bomb, na szczęście nie trafiły w wartownię i tak coraz to w inną stronę się pochylała. Od wybuchu bomb podmuch był tak silny, że na wartowni powylatywały małe zbrojone szyby i tylko tumany kurzu i spalin z rozrywających się bomb zapełniały całą wartownię (...). Gdy schodziłem do piwnicy zawiadomić kolegów o skutkach bombardowania, nieopodal spadła bomba, widocznie większa od innych, gdyż nasza wartownia zakołysała się niczym łódka na wzburzonym morzu, a wybuch był tak silny, że drzwi od wartowni zostały wyrwane i rzucone do wnętrza, a ja nie wiem jak to się stało, znalazłem się w piwnicy. Dopiero po dłuższej przerwie uzmysłowiłem sobie gdzie jestem i wtedy poczułem straszny ból głowy. Nagła cisza oznajmiła koniec bombardowania. Oczom naszym przedstawił się smutny widok. Dosłownie w pierwszej chwili nie mogliśmy rozpoznać terenu, tak bardzo nam znanego. Palące się połamane drzewa i osiem dużych lejów po bombach dookoła wartowni[67].


Na placówce „Elektrownia” stracono z oczu koszary. Wielki kłąb kurzu, pyłu i dymu sprawił wrażenie, że koszary legły całkowicie w gruzach. Przypuszczano, że prawdopodobnie wszyscy tam zginęli. Nie widziano też żadnej wartowni. Przejmująca cisza działała deprymująco. Morale obsady „Elektrowni” najprawdopodobniej mocno podupadło po tak silnym przeżyciu jak ponad półgodzinne bombardowanie z powietrza, mimo że placówka ta nie była celem ataków Stukasów.

Cała obsada postanowiła wycofać się do koszar, by jak wspominał sierż. Gawlicki bronić się tam z ocalałymi żołnierzami przed spodziewanym natarciem wroga. Biegnąc do koszar mieli zostać zaatakowani z broni maszynowej z pojedynczego samolotu, być może dokonującej rozpoznania po bombardowaniu (o ile rzeczywiście taki epizod miał miejsce...). Musieli się więc schronić w Wartowni Nr 4. Tę „wizytę” nieco inaczej opisuje dowódca tej wartowni, kpr. Goryl:

Tuż po wybuchu [półtonowej bomby – przyp. autora][68] wpadła na moją wartownię obsada placówki „Elektrownia” w maskach przeciwgazowych. Oświadczyli, że to już chyba koniec walki. Odpowiedziałem im, że jestem dowódcą wartowni i bronię się dalej, a gazu na pewno nie ma, bo chociaż jestem bez maski, jednak żyję. Uspokojeni, przedostali się do koszar. Pomimo ciężkich strat duch obrońców Westerplatte nie upadł[69].

Zatrzymajmy się przy tych słowach. Czy aby na pewno nie upadł?

Dzień po kapitulacji Składnicy, 8 września Niemcy w trakcie przeszukiwania terenu Składnicy odkryli prowizoryczny grób niedaleko Wartowni Nr 4. Były w nim cztery ciała polskich żołnierzy[70]. Przez lata sprawa ta była ścisłą tajemnicą zaufanych żołnierzy Westerplatte i ich przyjaciół. I dziś jeszcze za wcześnie jest jeszcze by ujawniać szczegóły tej sprawy. Obrońcy zobowiązali, by nie ujawniać tej sprawy przez jeszcze wiele lat. Napisać tu można jedynie, że zgodnie z wojskowym regulaminem wykonano po bombardowaniu Stukasów wyrok na czterech żołnierzach, którzy zbuntowali się i odmówili dalszej walki[71]. Po wojnie kpr. Goryl pisał w relacji, że obsada Wartowni Nr 4 liczyła 13 żołnierzy. Sam wymieniał tylko dwóch żołnierzy z nazwiska, pisząc, że „reszty żołnierzy nie pamięta”... [72]

 

Z chwilą kiedy samoloty przestały bombardować Wojskową Składnicę Tranzytową na pomoc kolegom w zniszczonej Wartowni Nr 5 pobiegli żołnierze z pobliskiej placówki sierżanta Deika.

W Wartowni Nr 5 jednym z ocalałych był kpr. Szamlewski:

Gdy otworzyłem oczy i spojrzałem dokoła, leżałem na plecach, a nogi miałem przywalone kawałkami muru. Próbowałem je wyciągnąć, lecz bezskutecznie. Odczuwałem silny ból głowy. (...) Prawdopodobnie drugi raz straciłem przytomność. Gdy ją odzyskałem, powietrze było już bez dymu, ale pełne kurzu. W pierwszej chwili ujrzałem wiszącego żołnierza, który miał głowę ściśniętą pomiędzy zwałami muru; tryskała z niej krew. (...) Dookoła panowała cisza, nie słyszałem nic; a może mi się tylko tak zdawało. Nie mogłem sobie uświadomić, czy to już koniec z całym Westerplatte, czy tylko sen. (...) Myślałem, że może uważali nas już za zabitych. (...) Przypomniałem sobie, że miałem przy sobie automat, szukałem go, lecz nadaremnie. Namacałem natomiast jakiś potrzaskany karabin. Pomyślałem, że już koniec ze wszystkimi; panowała śmiertelna cisza. Nie widziałem innego wyjścia. Chciałem się zastrzelić[73].

W pierwszych minutach nalotu (kpr. Szamlewski wspominał, że była to pierwsza faza) bomby padały w centrum Składnicy tj. na koszary. Chmury dymu i pyłu zaczęło wszystko zasłaniać.

Drugim ocalałym był  strz. Kaczanowski:

„ Jak ucichła strzelanina, nadbiegli koledzy z sąsiedniej wartowni, krzycząc:

- Żyje kto? Jest tam jeszcze kto żyw?

Odezwałem się pierwszy:

- Żyje! Trzech nas tu jest! Nijak wyjść nie możemy, gruz zawalił!

Jedna z bomb[74] trafiła w budynek tak, że w betonowym stropie powstała pionowa dziura. (...) Podali nam z góry linkę, stanąłem na ramieniu kolegi i jako pierwszy wyszedłem na zewnątrz. Za mną pozostali dwaj[75].

Z relacji sierż. Deika:

Wartownia Nr 5 trafiona bombą stanęła w płomieniach i runęła. Ciężki, betonowy dach przywalił swoją masą znajdujących się wewnątrz żołnierzy, eksplodowały zapasy amunicji. Był to grób całego oddziału wraz z jego dowódcą Adolfem Petzeltem, którzy wiernie trwali ba posterunku. Po 30-minutowym bombardowaniu biegniemy ratować tych, których jeszcze można z rozbitej ‘5-tki’. Słychać jęki przywalonych. Tych, którzy się utrzymują na nogach odsyłamy do punktu sanitarnego do koszar. Chwytamy we trzech jakiegoś kaprala ze zgniecioną klatką piersiową, który wije się w konwulsjach szoku nerwowego. Z trudem udało się zaciągnąć go do koszar. Usiłujemy dostać się do środka zawalonej Wartowni, gdzie konają ludzie. Cofa nas wydobywający się spod tej kupy gruzów dym, gaz, duszący żar ognia. Niemożliwa jest jakakolwiek pomoc. Cofamy się, by szukać innej drogi ratunku. Odwalany okienko ostrzałowe, gdzie się mieścił cekaem, żeby chociaż trochę świeżego powietrza wpuścić do tego piekła. Zawiązujemy usta chusteczkami i po raz drugi próbujemy się dostać do środka piwnicy. Idziemy w kierunku dobywających się jęków. Jesteśmy na miejscu. Jaki przerażający widok! Po całej wartowni leżą rozszarpane, spieczone kawałki ciała ludzkiego. Jęk, który nas tu zaprowadził – urwał się. Temu żołnierzowi już pomoc nie potrzebna. Leży on pod sufitem na jeszcze stojącej, pochylonej ścianie, przygnieciony zwalonym stropem. Detonacja wyrzuciła go z niesamowitą siłą i przywalony kilkunastotonowym ciężarem, skonał.

Westerplatte stoi w ogniu. Czarne kłęby dymu unoszą się nad lasem. Panuje złowieszcza cisza[76].

 

W Wartowni Nr 5 był w chwili nalotu również plut. Magdziarz, który przyszedł tam spożyć ciepły posiłek. Tak jak mat Rygielski, tak i plut. Magdziarz wspomina, że plut. Petzelt mówił o tym, aby się nie poddawać i walczyć do końca. Tuż przed uderzeniem bomby, dowódca Wartowni Nr 5 plut. Petzelt powiedział słowa, które zapamiętał Magdziarz: „Chłopcy, do broni! Po nalocie może być atak!” Po tych słowach Petzelt zszedł do kabiny bojowej wraz z obsługą cekaemów. Magdziarz został u góry, usłyszał jeszcze wołanie Petzelta z dołu, z kabiny bojowe: ‘Franek, schodź tu do nas, bo cię zabiją!’ Plut. Magdziarz już schylał się, by zejść niżej, gdy w tym momencie bomba trafiła w „Piątkę”! „Wartownia rozsypała się w pył! Jakim cudem zostałem przy życiu – nie wiem” – relacjonuje plut. Magdziarz - „Wiem, ze byłem zasypany i nieprzytomny. Jak długo też nie wiem, ale musiało to być krótko, bo kiedy zacząłem się sam ratować i wydobyłem się na powierzchnię to nalot lotniczy jeszcze trwał. Z Wartowni Nr 5 nie pozostało nic, zrównana z ziemią. Żadnych wołań, ani jęków pozostałych tam kolegów nie słyszałem, wszyscy ponieśli śmierć, bo żaden z nich nie wyszedł [z wartowni]. Ja od wartowni pobiegłem parę metrów do lasu i tam schroniłem się w rowie kanalizacyjnym, ponieważ las był obrzucony bombami zapalającymi, które zaczęły się palić[77].

Plut. Magdziarz miał zmiażdżone palce ręki. Jeden z nich był urwany. Jak sam wspomina: „Byłem zasypany kurzem, w podartych spodniach i koszuli. Spojrzałem na dłoń, była zmiażdżona. Wówczas brudną szmatą okręciłem rękę[78]. Będąc w stanie szoku po ciężkim bombardowaniu udał się do Wartowni Nr 1. Po drodze minął zniszczone skrzydło kasyna podoficerskiego. Z „Jedynki” wyszedł mu naprzeciw chor. Gryczman. Plut. Magdziarz zameldował mu, że ‘Wartownia Nr 5 jest rozbita i wszyscy ludzie są zasypani’. Gryczman powiedział, mu żeby udał się do koszar do punktu opatrunkowego, a w koszarach zameldował dowódcy, że „obsada wartowni [nr 1] jest w porządku” i by przysłano do „Jedynki” stolarza celem naprawy drzwi. Podkreślił też, żeby przekazać, że konieczne jest wysłanie żołnierzy w rejon zniszczonej „Piątki”. Gryczman obawiał się, że Niemcy ruszą zaraz do ataku, a przez powstałą lukę mogą wedrzeć się w głąb Składnicy.

 

Kiedy pod Wartownią Nr 4 żołnierze z opuszczonej przed chwilą placówki „Elektrownia” szykowali się do biegu do koszar przybiegł do nich żołnierz od strony Wartowni Nr 5. To był „(...) cień żołnierza; cały szary od tynku, mundur porwany, bez czapki. ‘Koledzy – zaczął drżącym głosem – ja jestem z Wartowni Nr 5. Wartownia rozbita, reszta załogi nie żyje’[79]. Żołnierzem tym był leg. Misztalski[80]. Zabrano go do koszar do punktu opatrunkowego. 

 

(...)

 

           Trzeba zwrócić tu uwagę na liczbę ocalonych żołnierzy z Wartowni Nr 5. Dotychczas większość albo nawet wszystkie publikacje nt. obrony Westerplatte wymieniały dwóch lub trzech ocalałych[81]. Jednak fakty i relacje mówią o czterech ocalonych żołnierzach! Dwóch żołnierzy było ze stałej obsady i dwóch, którzy przyszli do wartowni na posiłek. Pierwsi to strz. Józef Kaczanowski, który w momencie trafienia bombą był w kabinie bojowej i leg. Stefan Misztalski[82]. Pozostali to kpr. Szamlewski z placówki „Fort” i plut. Magdziarz z placówki sierż. Deika. Ocalałym żołnierzem z obsady Wartowni Nr 5 był też strz. Lelej, którego skierowano na „Fort” na czas pobytu żołnierzy „Fortu” (Szamlewski i Zatorski) w „Piątce”.

           Z braku dokładnych informacji mamy jedynie pewność, że w Wartowni Nr 5 poległo co najmniej sześciu żołnierzy: dowódca wartowni plut. Adolf Petzelt, kpr.Bronisław Perucki, st. strz. Władysław Okraszewski, st. strz. Antoni Piróg, st. strz. Ignacy Zatorski i strz. Józef Kita. Spośród tych sześciu żołnierzy, tylko pięciu należało do obsady wartowni. Pełna obsada „Piątki” mogła wynosić nawet 12-18 ludzi ze względu na jej ważną rolę jaką pełniła w obronie Składnicy. Ilu więc żołnierzy zginęło w Wartowni Nr 5? Najprawdopodobniej nigdy tego się nie dowiemy[83].

 

           Ponieważ w Wartowni Nr 1 drzwi zostały wyrwane razem z zawiasami i ich naprawa nie była możliwa, prowizorycznie zabezpieczono otwór wejściowy, aby uniemożliwić Niemcom wrzucenie granatów do wnętrza. W tym celu chor. Gryczman wydał rozkaz umocowania wyrwanych drzwi pasami od noszaków amunicji do erkaemów przymocowanymi do krat w oknach. Dodatkowo wyznaczył dwóch żołnierzy do obrony wejścia, a kpr. Treli kazał obserwować przedpole wartowni od strony wejścia. Spodziewano się w każdej chwili ataku niemieckiej piechoty.


Z chwilą zakończenia bombardowania, mat Rygielski rozkazał ustawić cekaem na stanowisku w górnej izbie „Fortu”. Dowódca placówki bezskutecznie próbował nawiązać łączność z koszarami. Po takim bombardowaniu odniósł wrażenie, że wszyscy z załogi Składnicy zginęli, a ocalał tylko on i jego żołnierze na „Forcie”. Wziął więc ze sobą jednego żołnierza i udał się do Wartowni Nr 5, którą miał zasłoniętą przez wały ochronne schronów amunicyjnych. Wartownia okazał się być zniszczona, więc poszedł do koszar poinformować o tym dowództwo. Najpewniej musiał się widzieć z żołnierzami z placówki sierż. Deika, którzy pobiegli na ratunek rannym w „Piątce”, jednak w relacji nie ma o tym wzmianki. W koszarach powiedziano Rygielskiemu (kto mu to powiedział?), że obsada placówki „Fort” pójdzie na odpoczynek, a ich miejsce zajmie nowa obsada pod dowództwem plut. Barana[84].

Nie wiadomo jak to się stało, ale „Fort” został opuszczony przez obsadę Rygielskiego i nie został zastąpiony (czy na pewno?) przez nową obsadę dowodzoną przez plut. Barana[85].

           Rygielski wspomina w relacji, że po nalocie odpierał atak ogniem erkaemu ustawionym w koszarach[86]. Żaden atak w rzeczywistości nie miał miejsca. Podobnie w drugiej relacji mat Rygielski napisał, że taki atak nastąpił, a „Fort” był w tym czasie obsadzony przez plut. Barana i że „podczas ataku Baran wycofał się ze stanowiska ‘Fort’”[87]. W opisie zdarzeń u Flisowskiego z 3 września Rygielski umieszcza informację, że wieczorem tego dnia kpt. Dąbrowski poinformował go, iż plut. Baran został wycofany ze stanowiska (być może po walce ogniowej z niemieckim patrolem rozpoznawczym w nocy 2 września?)[88]. Jak więc było naprawdę? Potwierdzić można jedynie, że schron placówki „Fort” w nocy z 2 na 3 września był nie obsadzony.

 

Skutki nalotu zapamiętał przebywający w koszarach Ryszard Duzik:

(...) Zaraz po bombardowaniu wznawiamy łączność[89], teren przypominał krajobraz księżycowy, pełno lejów po bombach, zwalonych drzew i sterczących kikutów pni. Koszary dostały dwa pełne trafienia bombami, które przebiły dwa stropy, tworząc dużych rozmiarów otwory ze zwisającymi kawałami betonu na drutach zbrojenia[90].


Relacja leg. Jana Cieślińskiego z obsługi moździerza:

           „(...) Około 50 samolotów bombardowało Westerplatte. W wyniku czego zostały uszkodzone koszary i całkowicie została zniszczona Wartownia Nr 5. Moździerze natomiast miały swe stanowiska tuż przy koszarach i podczas bombardowania zostały całkowicie zniszczone[91].


Z pokładu Schleswig-Holstein nalot na Westerplatte obserwowali też kadeci:

Był to imponujący widok, kiedy pojedyncze bombowce w locie nurkującym spadały na Westerplatte, zrzucały bomby a następnie w wyrównanym łuku oddalały się z zasięgu ognia. Powietrze drgało od uderzeń, grzmotów i wybuchów bomb. Taki obraz widziałem po raz pierwszy w życiu. Byłem również zaskoczony i zdziwiony ty, że mimo potężnego ataku na Westerplatte życie nie ustało[92].

Nalot obserwował też Hugo Landgraf, korespondent radiowy gdańskiego radia, stojący na wozie prasowym jadącym Paul-Beneke-Weg (dzisiejsza ul. Marynarki Polskiej), a później jadący już przez Nowy Port:

„(...) Maszyna za maszyną spada jak jastrząb z ogromnej wysokości. (...) Gdy pilot wyprowadza samolot z nurkowania widać wyraźnie odrywające się bomby. Spadają po trzy lub pięć naraz z wysokości 200-300 m. Huk pękających bomb jest wprost straszny. Wydaje się jakby Thor rozbijał olbrzymim młotem skorupę ziemską, która pęka z trzaskiem, a z wnętrza tryskają płomienie. Maszyna za maszyną nadlatuje z hukiem i nieustannie przez prawie 20 minut[93] następuje detonacja za detonacją, jak uderzenia w gigantyczny bęben, którym jest Westerplatte. A wśród tego wszystkiego przypominające głosy jeleni na rykowisku potworne wycie motorów, gdy maszyny ze szponami drapieżnych ptaków dają pełny gaz po wykonaniu zadania, by po kilku wirażach poszukiwań zebrać się razem i odlecieć. (...) Z terenu Westerplatte wznoszą się olbrzymie słupy i chmury dymu; szarożółte ogniste opary zwisają z północnej strony nieba jak straszliwy stygmat ofiarny. Jedziemy przez wyludniony Nowy Port, w którym prawie wszystkie okna są wybite. Widok wymarłego miasta w powodzi barwnych flag [narodowych – przyp. autora], które kazano zawiesić – jest wprost upiorny. Ukrywając się między domami docieramy do dworca leżącego dokładnie naprzeciw obiektu nalotu Stukasów, od którego dzieli go tylko Kanał Portowy. Padły ostatnie bomby. Z tamtej strony strzela gorączkowo działo przeciwlotnicze, kierując teraz swój ogień na zabudowania dworcowe[94]. Ukrywamy nasze samochody za budynkiem dworca i wchodzimy z mikrofonem na I piętro jakiegoś opuszczonego domu. Wszystkie okna są powybijane, a wokoło walają się liczne odłamki bomb. Przycupnąwszy za parapetem jakiegoś okna – obserwujemy. Nadaję o wrażeniu, jakie czyni zniszczone bombami Westerplatte, nad którym krąży teraz tylko samolot rozpoznawczy Kriegsmarine[95].


Efekty nalotu kmdr Kleikamp mógł obejrzeć po kapitulacji Westerplatte:

Atak Stukasów (...) rozbił jeden z dwóch położonych w centrum betonowych bunkrów, jedna 50 kg bomba przebiła dach koszar i eksplodowała na górnym piętrze. Betonowy sufit piętra wytrzymał. Nadto zawalone zostało skrzydło w budynku z muru pruskiego [kasyno podoficerskie – przyp. autora]. Poza tym bomby nie wyrządziły szkód w budynkach i urządzeniach obronnych, jeżeli pominąć potłuczone okna; demoralizujące działanie ataku na załogę dość wielkie[96].

 

Nalot obserwowany był też w Gdańsku:

Bomba padała za bombą zamieniając pole walki w jedno piekło ognia, dymu i błota.

Mieszkańcy Gdańska obserwujący to widowisko z dachów i wzniesień miasta patrzyli z podziwem na broń powietrzną Hermanna Göringa w akcji. Ten i ów stary żołnierz frontowy, który przeżył wiele dni pod gradem pocisków pod Sommą i we Flandrii, potrząsał tylko głową, patrząc na wyczyny naszych lotników. Bo przecież to, co spadało nieustannie na Westerplatte, musiało działać na obrońców równie okropnie jak najbardziej huraganowy ogień wielkich bitew na Zachodzie[97].

Kto zajął we właściwym czasie swój punkt obserwacyjny na jednym z „pagórków wodzów”, ten przeżył w drugim dniu walki niesłychanie frapujące widowisko, jakim był nalot bombowców nurkujących na Westerplatte. Na niebie ukazuje się 15[98] ciężkich potworów, które grzmią ponad miastem z niesamowitą siłą, zataczają na dużej wysokości kilka kręgów i uderzają kolejno w nurkującym locie na Westerplatte, by po zejściu na niewielką wysokość zrzucić swoje bomby na polskie umocnienia i wznieść się znów do góry[99].

 

           O godz. 1825, kiedy trwał nalot na Westerplatte, gen. von Salmuth przekazał do OKH meldunek gen. Eberhardta sugerujący atak dopiero 4 września! W dziesięć minut później z OKH von Salmuth otrzymał rozkaz przygotowań do ataku na Westerplatte 4 września, które miały być zrealizowane wg rozkazu otrzymanego od gen. Haldera o godz. 1325.

 

Z Dziennika Schleswig-Holsteina [100]:

           „(...) Od godz. 1805 przez kwadrans do pół godziny trwa nalot Stukasów na Westerplatte. Przede wszystkim bomby padają w środek półwyspu, gdzie znajdują się koszary. Lotnicy zrzucają ogólnie po 1 ciężkiej bombie (250 kg) i 3-4 mniejsze (50 kg). Po każdym zrzuceniu bomb, na skutek detonacji, na wysokość 100 metrów wznoszą się tumany kurzu i dymu, ale tylko wtedy, gdy bomby trafiają w murowane części budynków. Nalot wywiera bardzo silne wrażenie[101].

Niemcy nie znali dokładnych efektów bombardowania. Dymy i kurz szybko opadły, nie paliły się żadne zabudowania[102].

Żołnierze obsady Wartowni Nr 6 w koszarach nie załamali się, o czym wspominał kpr. Bronisław Zając:

(...) Po nalocie Wartownia Nr 5 zostaje zbombardowana i znów są zabici, ale duch w nas był jeden, nie damy się szwabom, bijemy się do ostatniego[103].

 

Relacja plut. Budera z Wartowni Nr 1:

Natychmiast po bombardowaniu otworzyliśmy drzwi od strony koszar[104]. Wyszedłem na tyły wartowni (...). W odległości około 20 m od wartowni w stronę koszar zauważyłem lej od bomby, średnicy około 2 m, w którym pojawiła się woda. Również na przedpolu, w odległości około 30 m, było kilka lejów. Westerplatte przedstawiało naprawdę straszny widok. Spłoszone ptactwo przelatywało z miejsca na miejsce, swąd, kurz, dym unosiły się nad ziemią. Widzieliśmy, że bomby zniszczyły część kasyna podoficerskiego – skrzydło od strony kosza. (...) Nawet na przedpolu widziałem bombę zapalającą, która paliła się[105].

Relacja kpr. Trela:

„(...) Częściowo została uszkodzona nasza Wartownia Nr 1. Na całym terenie powstały wielkie doły oraz bardzo dużo niewypałów bomb lotniczych. (...) Należy dodać, że podczas bombardowania i około jednej godziny po nim, nie było widoczności. Nie można było zobaczyć Wartowni Nr 2 czy Nr 5, nawet koszary były niewidoczne. Gdyby Niemcy zaraz po nalocie ruszyli do natarcia, niewątpliwie zdobyliby Westerplatte[106].

Relacja kpr. Jan Zdeb, która również był wówczas w Wartowni Nr 1:

(...) Po południu nadleciały samoloty. Po chwili cała wartownia zatrzęsła się od padających bomb. Raz za razem padały bomby burzące i zapalające różnego kalibru. Wartownia napełniła się kurzem i dymem. Nikt nie wierzył, że przeżyje. Po pierwszym nalocie[107] dało się słyszeć następny. I znów grad bomb spada na Westerplatte. Uszkodzony został dach. Widać było jak samoloty nurkują wprost na wartownię. Od podmuchów spadły wszystkie worki z piaskiem. Nalot trwał około godziny. Po bombardowaniu wartownia przedstawiała obraz zniszczenia. Broń, amunicja, szkło rozbite, worki z piaskiem i gruz zmieszane razem leżały na podłodze. Wyrwane drzwi wyrzucone zostały na zewnątrz. Ja i moi koledzy oprócz strzelca Łajkiewicza, który uciekł z wartowni, byliśmy cali[108].

Relacje Rudera, Treli i Zdeba uzupełnia strz. Jan Chrzczanowicz:

„ (...) W drugim dniu walki nastąpiła chwila ciszy w działaniach bojowych, gdy raptem pojawiły się samoloty. Były to Stukasy, które zrzuciły kilkadziesiąt ton bomb szrapnelowych [odłamkowych – przyp. autora], burzących i zapalających na teren Westerplatte. Skutki bombardowania były straszne. Wyrządziły niesamowicie duże straty, w tym wielu zabitych[109].

(...)

Z chwilą wybuchów ostatnich bomb do działania przystąpił kpt. Dąbrowski:

Po skończonym nalocie biegnę do plut. Łuczyńskiego, do kabiny bojowej [Wartowni] Nr 6, skąd przez strzelnice jest doskonały widok na Wartownie Nr 1, 2, 4 i 5[110] oraz willę oficerską. Obserwuję przedpole i wartownie. Stwierdzam, że wartownie stoją. Nie widzę tylko „Piątki”. Przedpole przedstawia jakby obraz powierzchni księżyca pełnego lejów, wywalonych drzew oraz palących się jeszcze na polanie przed koszarami bomb zapalających”.

Kpt. Dąbrowski spodziewa się w każdej chwili niemieckiego natarcia. Rozkazuje plut. Łuczyńskiemu, by był gotowy ze swoimi karabinami maszynowymi do natychmiastowego otwarcia ognia[111].

Sierż. Gawlicki wspominał szybkie przygotowania do obrony koszar:

W koszarach zastałem ożywiony ruch; żołnierze nosili granaty ręczne, robili barykady, słowem – szykowali się do obrony przed spodziewanym natarciem. Po zameldowaniu się u kapitana Dąbrowskiego otrzymałem rozkaz obsadzenia jednego okna przy głównej bramie [drzwiach wejściowych – przyp. autora]. Wyrwawszy jakieś drzwi zrobiliśmy podwyższenie przy wyznaczonym oknie i obsadziliśmy jako punkt oporu. Blukis i Ziomek obsadzili okna od strony kanału[112].

Kpr. Grabowski również wyczekiwał w koszarach niemieckiego ataku:

W oknach budynku tkwią ludzie z granatami i karabinami. Spodziewamy się bezpośredniego natarcia[113].

Do koszar przybiegł lekko ranny plut. Magdziarz będący jeszcze w szoku po bombardowaniu. Zameldował o zniszczeniu Wartowni Nr 5. Nie potrafi jednak dokładnie opowiedzieć co się dokładnie wydarzyło. Kpr. Grabowski otrzymuje rozkaz od kpt. Dąbrowskiego udania się wraz ze swoimi artylerzystami do „Piątki”, żeby ustalić co się stało z obsadą wartowni[114].

Relacja strz. Franciszka Żołnika:

"Po bombardowaniu (...) dostaliśmy rozkaz przedostania się do Wartowni Nr 5 w celu zbadania co się tam stało, gdyż była silnie bombardowana przez nieprzyjaciela. Po dojściu do Wartowni Nr 5 ujrzeliśmy tam same zgliszcza. W gruzach znaleźliśmy kaprala Szamlewskiego, który jako jedyny został przy życiu i następnie wyciągnęliśmy ze zwałów gruzów 6 zabitych[115].

Do ruin „Piątki” kpr. Grabowski wszedł pierwszy, za nim jego żołnierze. Udało im się dostać do kabiny bojowej. W dymie i kurzu Grabowski zobaczył tuż przed sobą lufę karabinu z którego ktoś do niego mierzył. To kpr. Szamlewski myśląc, że do ruin wartowni wkraczają Niemcy ostatkami świadomości wycelował broń w stronę kolegi. Ranny Szamlewski został wyciągnięty z kabiny bojowej. Za nim wyciągnięto z ruin sześciu zabitych żołnierzy[116].

 


Z Wartowni Nr 4 do koszar przyszedł kpr. Rejmer aby napełnić manierki.

Gdy dotarłem na miejsce odczułem coś, czego nie można opisać czy wypowiedzieć. Zbliżył się do mnie kpt. Dąbrowski i zapytał co się stało. Po dłuższej chwili opowiedziałem mu całe zajście [bombardowanie warowni – przyp. autora]. Kapitan kazał się umyć, podobno nie byłem podobny do człowieka (tak mówili koledzy). Po nabraniu wody, gdy miałem już wyjść, moim oczom przedstawił się smutny widok. Przede mną łóżka, a na nich ofiary walk. Zbliżyłem się do jednego z nich rozpoznając por. Pająka. Straszna to była chwila[117].

W podobnym celu udał się st. strz. Słowiaczek ze stanowiska Boforsa nad Kanałem Portowym:

Ponieważ od rozpoczęcia [bombardowania] straciliśmy wszelki kontakt z dowództwem i doskwierał nam brak wody zabrałem 4 manierki i w zapadającym zmroku udałem się okrężną drogą obok rozwalonej „Piątki” w kierunku „Czwórki” przez las do koszar. (…) Ponieważ w koszarach nie otrzymałem wody, która była już racjonowana przede wszystkim dla rannych, wpadłem na pomysł zbadania skrzynek spłuczkowych w ubikacjach i ku mej radości znalazłem jedną nieuszkodzoną i pełną. Nabrałem wody do manierek i powróciłem do schronu amunicyjnego padając w ciemności do lejów po wybuchach[118].

Relacja st. ogn. Piotrowskiego:

(...) nurkowce odlatują, pozostawiając na całym terenie tumany kurzu i dymu. W uszach kłuje i szumi, słychać odgłos jakiegoś warkotu. Ktoś wybiega ze stanowiska bojowego w koszarach krzycząc: ‘Czołgi!”. Wydaje się to zupełnie prawdopodobne. Do tej pory nie znamy rozmiarów zniszczenia wywołanego przez bombardowania. Żadna z wartowni i placówek nie odpowiada na wezwanie telefoniczne. Wszystkie połączenia kablowe zostały przerwane. Natychmiast wydaję amunicję przeciwpancerną i granaty ręczne. Załoga staje przy oknach. (...) Po wydaniu amunicji i granatów oczekujemy na czołgi, które już powinny się ukazać, a tu nic... słychać tylko niesamowity łoskot. Wysunąłem się przed koszary i stwierdziłem, że dźwięk ten pochodził z garażu, w którym stał nasz samochód ciężarowy. Odłamek spowodował zwarcie przewodów klaksonu, który nieustannie ryczał[119].

Ten epizod zapamiętał także sierż. Gawlicki:

Bombardowanie ustało, ale ten tuman kurzu czerwonego, te rażące swym blaskiem palące się bomby zapalające i ryk jakichś syren dopełniał swego. (...) Do koszar dotarliśmy przez poprzewracane drzewa, doły i garaż samochodowy, który był doszczętnie rozbity razem z samochodami. I tu dopiero ustaliłem, że właśnie ten ryk tej syreny pochodził z samochodu ciężarowego Fiata. Na skutek uderzenia bomby w samochody, powstało spięcie kabli do syreny, a że zapas prądu był duży w akumulatorze, więc ta syrena dopełniała tej piekielnej muzyki wojennej. W tym też czasie zjawił się [sierż.] Deik, który zauważył mnie szukającego rozłączenia kabli. Od razu jednym silnym uderzeniem kolbą karabinu w syrenę zdławił jej ryk. Po przybyciu do koszar początkowo nie chciano nas wpuścić, aż kpr. Zdunkiewicz przekonał się, że to idą swoi[120].


Placówka „Przystań” nie była na liście celów niemieckich samolotów. Nie była stanowiskiem, który można było wykryć z powietrza. Stąd też uniknięto jakichkolwiek strat, jak i bombardowanie nie wpłynęło ujemnie na morale obsady placówki. Por. Kręgielski chciał połączyć się z kpt. Dąbrowski, niestety łączność była zerwana[121].

Dla obrony Składnicy następuje najbardziej dramatyczny moment. Nalot częściowo sparaliżował obronę. Część załogi, zwłaszcza tej, która znajdowała się w budynkach będących celami nalotu jest w szoku psychicznym wywołanym ciężkim przeżyciem. W każdej chwili może nastąpić atak piechoty! Dąbrowski musiał błyskawicznie zapanować nad chaosem jaki zapanował w całej Składnicy, nie tylko w koszarach. Zdawał sobie sprawę, że w takiej sytuacji może stracić kontrolę nad całością obrony, której był dowódcą. Dąbrowskiego było pełno w koszarach, starał się jak najszybciej zapanować nad sytuacją. Pobiegł do centrali telefonicznej zorientować się w sytuacji na wartowniach i placówkach.

 

W koszarach w tym momencie działy się w rzeczy, które były przełomowe dla dalszej obrony Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte.

Sucharski rozkazuje spalić wszystkie dokumenty z kancelarii w koszarach. To zadanie otrzymali do wykonania kpr. Grabowski i jego żołnierze po złożeniu meldunku o zabitych w Wartowni Nr 5, skąd wrócili.

Major (...) poleca spalić wszystkie akta. Palimy więc w piecu centralnego ogrzewania i w piecu kuchennym. Papiery palą się wolno, jest ich dużo, jednak ostatecznie kończymy[122].

Relacja sierż. Gawlickiego:

W tym czasie zaczął nas dusić gryzący dym, zapełniający cały dół koszar. Otóż major Sucharski dał rozkaz spalenia wszystkich akt, co mogło się odbyć jedynie w kuchni lub w piecu centralnego ogrzewania. Tymczasem piec ten miał zawalone kominy. Otrzymałem przeto rozkaz od mego kierownika technicznego, chorążego Szewczuka, by doprowadzić piec do porządku i spalić akta. Ponieważ w piecu tliła się już część dokumentów, musiałem je z powrotem wyjąć z pieca. Chcąc wykonać rozkaz, zacząłem palić je na betonie przed piecem, co cała załoga znajdująca się w koszarach odczuła na własnych oczach. Po spaleniu dokumentów powróciłem na swoją nową placówkę [w oknie koszar – przyp. autora]”[123].


Od kpr. Grabowskiego, Sucharski dowiedział się, że wśród zabitych w Wartowni Nr 5 jest leg. Józef Kita, jego ordynans, do którego miał szczególną słabość. Śmierć Kity dobiła ostatecznie Sucharskiego.

Załamany psychicznie, spanikowany i zszokowany Sucharski podejmuje kolejną przedwczesną decyzję. Każe spalić ściśle tajne: Książki Szyfrowanych Depesz i Księgę Sygnałowej Polskiej Marynarki Wojennej. To zadanie ma wykonać zgodnie z instrukcjami i regulaminem kierownik radiostacji sierż. Rasiński. Sucharski rozkazuje mu przed zniszczeniem Ksiąg, aby wysłał ostatnią szyfrowaną radiodepeszę do Dowództwa Floty: „Zostaliśmy zbombardowani – wszystko spalone” (!)[124].

Wydarzenia działy się bardzo szybko. Spotkanemu przypadkowo w hallu koszar kpr. Gęburze major wydaje rozkaz zawieszenie na dachu białego płótna, prześcieradła, czy innego białego materiału jako znak kapitulacji Westerplatte. Kapitulacji, do której Sucharski chciał już doprowadzić 1 września...

Kpr. Gębura znajduje jakiś biały materiał i biegnie częściowo zniszczoną klatką schodową na ostatnie piętro. Stamtąd po drewnianej drabinie wyszedł na dach...

 

(...)

 

(C) Mariusz Wójtowicz-Podhorski '2009

Przypisy:


[1] Obecnie teren dawnego lotniska w Langfuhr (Wrzeszcz) znajduje się w dzielnicy Zaspa. Budynki lotniska znajdowały się niedaleko obecnego przystanku SKM Gdańsk-Zaspa.

[2] Tego dnia miała zostać zatopiona motorówka przez mata Bartoszaka ze stanowiska obserwacyjnego koło placówki „Łazienki”. Żadne bliższe szczegóły tego zdarzenia nie są znane. Kpr. Chrul z placówki „Łazienki” stwierdził zapytany przez Z. Flisowskiego, że takiego zdarzenia nie było Patrz: Relacja F. Bartoszaka, [w:] Westerplatte, s. 275, p. 3. Bartoszak określa tu swoje stanowisko jako „placówkę Kej”. W rzeczywistości takiej placówki nie było. Bartoszak znajdował się na stanowisku obserwacyjnym nad brzegiem morza wraz z jednym lub dwoma żołnierzami i podlegał pod placówkę „Łazienki”.

Z relacji Bartoszaka nie wynika, by była to motorówka Składnicy „Bajka”, czy też „Arka”, tak jak opisuje to J. Tuliszka (J. Tuliszka, Westerplatte 1926-1939..., s. 72, p. 123).

[3] Czyszczenie broni na wartowni odbywało się w ten sposób, że kiedy czyszczono jeden erkaem lub cekaem pozostałe były gotowe do strzału. Patrz: relacja P. Budera, [w:] Westerplatte, s. 156.

[4] Pamiętnik chor. Gryczmana, maszynopis w zbiorach autora, s. 29.

[5] Pamiętnik chor. Gryczmana, maszynopis w zbiorach autora, s. 30.

[6] Relacja L. Piotrowskiego, [w:] Westerplatte, s. 300-301.

[7] Relacja W. Goryla, [w:[ Westerplatte, s. 263.

[8] W rzeczywistości kompania saperów odleciała samolotami transportowymi Junkers Ju 52/m3 z lotniska w Dessau ok. godz. 2100 kierując się do Królewca przez Berlin, Szczecin i następnie od czasu do czasu wzdłuż brzegu Morza Bałtyckiego. Podczas przelotu nad Zatoką Gdańską samoloty zostały ostrzelane przez ogień artylerii przeciwlotniczej z Półwyspu Helskiego. Za: Relacja K. Dee. Maszynopis w archiwum Autora (tłum. Jacek Zebrowski). J. Tuliszka (Westerplatte 1926-1939..., s. 192) podaje błędnie, że kompania saperów wylądowała na lotnisku w Gdańsku.

[9] Informację z Dowództwa Sił Morskich Grupy „Wschód” na pancernik przekazano również telefonicznie. Załącznik ............. 42, s. 195.

[10] Odszyfrowane o godz. 1835.

[11] Godzina podana wg relacji mata Rygielskiego będącej w posiadaniu Autora. W relacji u Flisowskiego podana jest godz. 1600. Por. relacja B. Rygielskiego, [w:] Westerplatte, s. 171. Bliższa prawdy wydaje się ta pierwsza.

[12] Był to ciepły posiłek dostarczony z koszar, co potwierdza relacja p. Budera (Flisowski, Westerplatte, s. 154), który wspomina, że tego dnia po południu otrzymali gotowaną kaszę z koszar. Najprawdopodobniej tego dnia posiłek nie został dostarczony tylko do Wartowni Nr 2. Zob.: Relacja W. Domonia, [w:] Westerplatte, s. 198.

[13] To bardzo ważna informacja mówiąca o wysokim morale i wolą walki żołnierzy, jak i o tym, że aż tak bardzo nie wyczekiwano pomocy z zewnątrz. Relacja B. Rygielskiego. Maszynopis w archiwum Autora. Warto zwrócić uwagę na treść tej rozmowy w związku z wcześniejszym, jak i późniejszym stosunkiem mjr. Sucharskiego do prowadzenia (dalszej) walki! W relacji Rygielskiego podanej przez Flisowskiego treść rozmowy między Petzeltem a Rygielskim jest zupełnie inna. Por. relacja B. Rygielskiego, [w:] Westerplatte, s. 171.

[14] Relacja B. Rygielskiego. Maszynopis w archiwum Autora; Relacja B. Rygielskiego, [w:] Westerplatte, s. 171.

[15] Plut. Buder potwierdza w relacji, że taka rozmowa miała miejsce, ale umiejscawia ją w nocy z 1 na 2 września. Por. relacja P. Budera, [w:] Westerplatte, s. 152.

[16] Plut. Naskręt zanotował: „Około godz. 1700 przelatuje nad terenem Westerplatte samolot wojskowy z polskimi znakami rozpoznawczymi. Leci bardzo nisko nad naszym terenem”. Za: Relacja J. Naskręta. Maszynopis w zbiorach autora, s. 21. Był to zapewne ten sam samolot, który latał nad Składnicą przed południem.

[17] Był to zapewne samolot rozpoznawczy, być może ten sam który był widziany przed południem. Wg relacji M. Gawlickiego był to samolot dwupłatowy (Relacja M. Gawlickiego, [w:] Westerplatte, s. 254). Prawdopodobnie mógł to być samolot He-60 z 1./KüFlGr 506 z Pillau (Piławy), niewykluczone, że ten sam który latał nad Westerplatte przed południem. Jego przelot nad Westerplatte był związany z planowanym kilka minut później bombardowaniem przez Stukasy. Być może chodziło o sprowokowanie Polaków do otwarcia ognia, by zdradzili czy posiadają skuteczną broń przeciwlotniczą oraz gdzie są jej stanowiska. Niestety do samolotu nie otworzono ognia z broni maszynowej, ani rankiem, ani po raz drugi wieczorem, choć taka możliwość istniała. Taki ostrzał, nawet nieskuteczny (de facto przy otwarciu ognia z broni maszynowej z kilku stanowisk w Składnicy istniała realna szansa zestrzelenia tego samolotu!), mógł spowodować, że Stukasy które nadleciały 5 minut później nie czułyby się tak bezkarne.

[18] Relacja E. Szamlewskiego, [w:] Westerplatte, s. 139-140.

[19] Plut. Łuczyński zapisał w relacji, że samoloty nadlatywały od strony Nowego Portu, co nie wydaje się zgodne z faktami, chyba że opis dotyczył kolejnych eskadr biorących udział w bombardowaniu. Patrz: Relacja E. Łuczyńskiego, [w:] Westerplatte, s. 288.

[20] Ruchomy fragment krawędzi spływu steru lub lotki.

[21] F. Dąbrowski, Wspomnienia..., s. 104-105.

[22] Tamże, s. 105.

[23] Godzina podana nieściśle.

[24] W. Deik, Historia obrony Westerplatte, maszynopis z odręcznymi poprawkami sierż. Deika w zbiorach autora.

[25] Relacja F. Dąbrowskiego. Rękopis w zbiorach autora.

[26] Wspomnienia najmłodszego obrońcy Westerplatte, R. Duzik. Maszynopis w zbiorach autora.

[27] Relacja M. Gawlickiego. Maszynopis w zbiorach autora. W relacji u Flisowskiego sierż. Gawlicki zaznacza, że nalot był poprzedzony przelotem wodnopłatowca (Heinkel He 60?).

[28] Relacja L. Piotrowskiego, [w:] Westerplatte, s. 301. Z relacji wynika, że niemieckie samoloty nadleciały z kierunku północnego, inaczej nie byłoby możliwe ostrzelani drzwi do zbrowni, czyli drzwi garażu. Prawdopodobnie jednak opis ten dotyczy samolotu, który tuż przed nalotem wykonywał lot na niskim pułapie ostrzeliwując obiekty Składnicy. Potwierdzeniem tego może być informacja o bombie, która wybuchła w chwilę po ostrzale. Poza tym samolot nadleciał z kierunku, w którym po zrzuceniu bomb odlatywały Stukasy na niskim pułapie. Kpt. Dąbrowski umiejscawia ten epizod (prawdopodobnie słusznie!) 3 września we wczesnych godzinach przedpołudniowych. Patrz: F. Dąbrowski, Wspomnienia..., s. 110.

[29] Relacja niemieckiego oficera o walce na Westerplatte we wrześniu 1939 roku, wydał, przetłumaczył, wstępem i objaśnieniami opatrzył M. Pelczar, Warszawa-Poznań 1974, s. 26-29.

[30] Relacja J. Słowiaczka. Maszynopis w zbiorach autora.

[31] Informacja potwierdza, że pierwszym głównym celem bombardowania były koszary.

[32] Relacja P. Budera, [w:] Westerplatte, s. 154.

[33] Pamiętnik chor. Gryczmana, maszynopis w zbiorach autora, s. 30.

[34] Prawidłowo powinno być Plewako. Michał Plewako był w stopniu kaprala i był zmobilizowanym pracownikiem cywilnym.

[35] W. Deik, Historia obrony Westerplatte, maszynopis z odręcznymi poprawkami sierż. Deika w zbiorach autora.

[36] O ataku „trójek” Stukasów wspominał sierż. Gawlicki. Patrz: Relacja M. Gawlickiego, [w:] Westerplatte, s. 254.

[37] Relacja J. Leleja. Rękopis w zbiorach autora. Decyzja o czasowym przeniesieniu na „Fort” tego 22-letniego żołnierza i na pewno ocaliła mu życie.

[38] Relacja E. Szamlewskiego, [w:] Westerplatte, s. 139-140.

[39] W dalszej części relacji Kaczanowski mówi o śmierci strz. Ussa w Wartowni Nr 5 przed nalotem, co jest nieprawdą. S. Górnikiewicz-Kurowska tej nieścisłości, jak i wielu innych w swoich publikacjach nie komentuje ani nie prostuje.

[40] Po zrzuceniu bomb samoloty ostrzeliwały Składnicę z karabinów maszynowych.

[41] Relacja L. Piotrowskiego, [w:] Westerplatte, s. 301.

[42] Relacja J. Bieniasza, [w:] Westerplatte, s. 217.

[43] Relacja F. Żołnika. Maszynopis w zbiorach autora. Po bombardowaniu ponoć znaleziono tylko kawałek nogi z butem.

[44] Relacja E. Grabowskiego, [w:] Westerplatte, s. 224. Wg plut. Łuczyńskiego to on i kpt. Słaby pochwycili por. Pająka i zanieśli do punktu opatrunkowego. Patrz: Relacja E. Łuczyńskiego, [w:] Westerplatte, s. 289.

[45] H. Maziejuk, Ten, co na Westerplatte..., Perspektywy, nr 33, 1 września 1989, s. 10.

[46] Relacja P. Budera, [w:] Westerplatte, s. 154. Dalej Buder stwierdza, że Grudzień wrócił zaraz po bombardowaniu do wartowni i „dalej bił się dzielnie”. Grudzień miał w rzeczywistości stopień legionisty. Jako ciekawostkę i wyjaśnienie należy podać, że w załodze Westerplatte było dwóch Józefów Grudniów, obydwaj mieli ten sam stopień (legionista) i obydwaj byli z 4. PP Legionów z Kielc! Dla odróżnienia ich w dokumentach Składnicy dopisywano imię ojca. Józef Grudzień (syn Andrzeja) był w Wartowni Nr 1, natomiast Józef Grudzień (syn Marcina) był telefonistą centralki telefonicznej w koszarach, obok leg. Jana Derlatki i st. leg. Antoniego Treli. Jego los po wojnie jest nieznany. Najprawdopodobniej zginął 7 września 1939 r., a jego ciało pochowano na cmentarzu na Zaspie. Drugim żołnierzem, który uciekł z „Jedynki” miał być wg kpr Zdeba strz. Antoni Łankiewicz, który był wcześniej w obsadzie „Promu”. Relacja J. Zdeba. Oryginał rękopisu w zbiorach autora.

[47] Relacja S. Treli. Rękopis w zbiorach autora.

[48] Relacja Naskręta. Maszynopis w zbiorach autora, s. 21.

[49] Relacja J. Łopatniuka, [w:] Westerplatte, s. 261.

[50] Relacja E. Łuczyńskiego, [w:] Westerplatte, s. 288-289.

[51] Relacja B. Rygielskiego, [w:] Westerplatte, s. 171. W relacji Rygielskiego będącej w posiadaniu Autora jest informacja o tym, że w czasie bombardowania „Fort został uszkodzony” (Relacja B. Rygielskiego. Maszynopis w archiwum Autora).

[52] Dziennik działań bojowych pancernika „Schleswig-Holstein” od 24.08 do 02.10.1939 r., [w:] J. Żebrowski, Zanim poddał się Hel..., s. 46.

[53] Relacja W. Goryla, [w:] Westerplatte, s. 263. Z opis wynika, że z wartowni prowadzono ogień w kierunku samolotów oddalających się w kierunku morza po wykonanym nalocie lub lecących z tamtego kierunku.

[54] Odwrotna kolejność. Na tak niskiej wysokości Ju-87 mógł przelatywać już po zrzuceniu bomby.

[55] Relacja H. Chrula, [w:] Westerplatte, s. 270.

[56] Relacja E. Łuczyńskiego, [w:] Westerplatte, s. 288.

[57] To chyba jedyna relacja podająca prawidłową godzinę nalotu. Większość relacji podaje godziny między 1600 a 1735, co głównie jest reminiscencją opublikowanego w 1945 r. „Dziennika bojowego załogi Westerplatte” autorstwa F. Dąbrowskiego i S. Grodeckiego.

[58] W przypadku Westerplatte kierunek „od morza” może być zawarty pomiędzy kierunkiem północnym a wschodnim. Patrz przyp. ..... Sierż. Deik podaje, że samoloty nadleciały od strony Stogów, czyli z kierunku wschodniego, względnie południowo-wschodniego. Relacja W. Deika, [w:] Westerplatte, s. 209.

[59] Ciekawa informacja! Być może chodzi o dwa stanowiska dla armat przeciwlotniczych między „Przystanią” a willą podoficerską, których nie dostarczono do Składnicy. W pustych stanowiskach mogły zostać ustawione cekaemy na podstawach do prowadzenia ognia przeciwlotniczego.

[60] Kabina bojowa wartowni.

[61] Relacja B. Grudzińskiego, [w:] Westerplatte, s. 181.

[62] Relacja W. Domonia, [w:] Westerplatte, s. 197-198.

[63] Temu fragmentowi relacji przeczy relacja plut. Łuczyńskiego, dowódcy Wartowni Nr 6, który napisał, że w trakcie bombardowania zadzwonił do niego kpr. Domoń z pytaniem jak wygląda sytuacja w koszarach. Zob.: relacja E. Łuczyńskiego, [w:] Westerplatte, s. 289.

[64] Gazy strzelnicze są również bardzo niebezpieczne dla zdrowia. W wyniku niecałkowitego spalania się związków wybuchowych powstają duże ilości toksycznego tlenku węgla, tlenki azotu, związki cyjanowe i siarkowodór. Zatrucie tymi gazami może doprowadzić do tzw. choroby prochowej.

[65] Tamże, s. 197-198. W dalszej części relacji jest mowa o odpieraniu niemieckiego natarcia. Natarcie takie nie miało w rzeczywistości miejsca.

[66] Z całą pewnością opis dotyczy wybuchu 500 kg bomby. 

[67] Relacja J. Rejmera. Maszynopis w zbiorach autora.

[69] Relacja W. Goryla, [w:] Westerplatte, s. 263.

 
 

Dziennik działań bojowych pancernika „Schleswig-Holstein” od 24.08 do 02.10.1939 r., [w:] J. Żebrowski, Zanim poddał się Hel..., s. 70.

[71] Dziś wiemy tylko o tych czterech żołnierzach. Ale w trakcie zbierania materiałów nt. obrony Westerplatte autor miał okazję rozmawiać ze świadkiem, który po wojnie w latach 70-tych niedaleko Wartowni Nr 4, na terenie zajętym wówczas przez WOP (dziś przez MOSG), wykonywał prace ziemne wraz z paroma innymi osobami. Znaleziono wtedy zwłoki kilku żołnierzy. Znalezione przedmioty, jak i resztki mundurów wskazywać by mogły, iż byli to żołnierze z załogi Westerplatte! Sprawa została zatuszowana, nie poinformowano zwierzchników, ciała zakopano w innym miejscu. W 1976 r. obrońca Westerplatte, Mieczysław Wróbel, tak napisał w liście do Jacka Żebrowskiego m.in.: „Ja zagrzebałem dwóch żołnierzy w pobliżu koszar w ciemną noc. Sądzę, że nikt nigdy nie dowie się o niektórych poległych” (oryginał listu w zbiorach autora). Ile jeszcze takich tragicznych zagadek może kryć westerplacka ziemia?

[72] Relacja W. Goryla. Oryginał rękopisu w zbiorach autora. W relacji kpr. Goryla w książce Flisowskiego brakuje opisu wydarzeń po bombardowaniu aż do 6 września (Z. Flisowski, Westerplatte, s. 263-264).

[73] Relacja E. Szamlewskiego, [w:] Westerplatte, s. 140.

[74] Użycie liczby mnogiej sugeruje, że Wartownia Nr 5 została trafiona więcej niż jeden raz.

[75] Relacja J. Kaczanowskiego, [w:] S. Górnikiewicz-Kurowska, Lwy z Westerplatte, s. 225-226.

[76] W. Deik, Historia obrony Westerplatte, maszynopis z odręcznymi poprawkami sierż. Deika w zbiorach autora.

[77] Relacja F. Magdziarza. Maszynopis w zbiorach autora.

[78] „Głos Wielkopolski” z 1-2 września 1963 r., nr 208. Drugi palec amputowali Niemcy w szpitalu po kapitulacji Składnicy.

[79] Relacja M. Gawlickiego, [w:] Westerplatte, s. 255; Relacja M. Gawlickiego. Maszynopis w zbiorach autora.

[80] W swojej relacji z 1975 r. leg. Misztalski napisał, że z Wartowni Nr 5 tylko on jeden ocalał. Relacja S. Misztalskiego. Rękopis w zbiorach autora.

[81] M.in.: Z. Flisowski, Westerplatte, s. 29; R. Witkowski, Westerplatte..., s. 82-83; J. Tuliszka, Westerplatte 1926-1939..., s. 190, 231.

[82] W momencie uderzenia bomby był prawdopodobnie również w kabinie bojowej.

[83] Autor przypuszcza, że w Wartowni Nr 5 mogło nawet polec conajmniej 10 polskich żołnierzy.

[84] Relacja B. Rygielskiego, [w:] Westerplatte, s. 171.

[85] J. Tuliszka (Westerplatte 1926-1939..., s. 190) napisał, że obsada „Fortu” samowolnie opuściła placówkę i udała się z matem Rygielskim do koszar, co nie wynika wcale z relacji dowódcy placówki (Z. Flisowski, Westerplatte, s. 171)! Plut. Baran wkrótce potem z rozkazu kpt. Dąbrowskiego utworzył nową placówkę w pobliżu Wartowni Nr 5, o czym piszę dalej.

[86] Tamże, s. 171.

[87] Relacja B. Rygielskiego. Maszynopis w zbiorach autora.

[88] Relacja B. Rygielskiego, [w:] Westerplatte, s. 172. Można wysnuć tu hipotezę, że plut. Baran rzeczywiście obsadził placówkę „Fort”, ale być może ze względów taktycznych kpt. Dąbrowski jeszcze 2 września uznał, że tego dnia lepiej będzie bardziej wzmocnić linię obrony przy zniszczonej Wartowni Nr 5 i dlatego wycofał plut. Barana z wysuniętej w stronę wroga placówki.

[89] Ciekawa informacja potwierdzająca inne relacje mówiące o natychmiastowym przywracaniu łączności z wartowni i placówki na rozkaz kpt. Dąbrowskiego.

[90] Wspomnienia najmłodszego obrońcy Westerplatte, R. Duzik. Maszynopis w zbiorach autora.

[91] Relacja J. Cieślińskiego. Maszynopis w archiwum Autora.

[92] Nie doceniliśmy Westerplatte..., tłum. A. Męclewski, [w:] Tu i Teraz, nr 36 z 5 września 1984 r.

[93] Landgraf nie był świadkiem nalotu od jego początku, stąd podany krótszy czas trwania bombardowania.

[94] Na Westerplatte nie było dział plot. Zapewne mowa tu o ostrzale z broni maszynowej z terenu Składnicy. Potwierdza to opis kmdr. Kleikampa w Dzienniku Bojowym SX. Patrz dalej.

[95] H. Landgraf, Kampf um Danzig, Dresden 1940, s. 41-43, [w:] Westerplatte 364-365.

[96] G. Kleikamp, Walki niemieckiej artylerii okrętowej przeciw polskim bateriom nadbrzeżnym w Zatoce Gdańskiej na początku ostatniej wojny, [w:] Westerplatte, s. 352. Ostatnie zdanie Kleikampa powstało na podstawie kłamliwej wypowiedzi mjr. Sucharskiego już po kapitulacji Westerplatte! Szerzej w rozdziale opisującym ostatni dzień obrony Składnicy.

[97] A. Bassarek, Danzigs Befreiung, Danzig 1939, s. 20-24, [w:] Westerplatte, s. 362.

[98] Liczba oczywiście nieścisła, ale może dotyczy jakiejś eskadry II. I III. 2. Pułku „Immelman”, które wykonała krąg nad Gdańskiem w oczekiwaniu na „kolejkę” do nalotu.

[99] H. Strohmenger, Powrót Gdańska do Rzeszy, Gdańsk 1939, s. 46, [w:] Westerplatte, s. 362-363.

[100] Dziennik działań bojowych pancernika „Schleswig-Holstein” od 24.08 do 02.10.1939 r., [w:] J. Żebrowski, Zanim poddał się Hel..., s. 45-46.

[101] Pisze to Niemiec oddalony o kilkaset metrów od Westerplatte! A jakie wrażenie musiało wywrzeć na polskiej załodze?

[102] „Z powodu gęstego zalesienia trudno było jednak dojść, czy osiągnięto skuteczna trafienia”; [za:] G. Kleikamp, Walki niemieckiej artylerii okrętowej przeciw polskim bateriom nadbrzeżnym w Zatoce Gdańskiej na początku ostatniej wojny, [w:] Westerplatte, s. 350-351.

[103] Relacja B. Zająca. Maszynopis w archiwum Autora.

[104] Wg tej samej relacji miały zostać wyrwane! Patrz: relacja P. Budera, [w:] Westerplatte, s. 154.

[105] Relacja P. Budera, [w:] Westerplatte, s. 154-155.

[106] Relacja S. Treli. Rękopis w archiwum Autora. Ostatnie zdanie dyskusyjne.

[107] Chodzi zapewne o pierwszą falę samolotów.

[108] Relacja J. Zdeba. Rękopis w archiwum Autora.

[109] Relacja J. Chrzczanowicza. Maszynopis w archiwum Autora.

[110] Kpt. Dąbrowski użył w relacji cyfr rzymskich. Dla przejrzystości całości publikacji zostały one tutaj zamienione na cyfry arabskie m.in. tak jak są one opisane w rozkazach dziennych Składnicy.

[111] F. Dąbrowski, Wspomnienia..., s. 105.

[112] Relacja M. Gawlickiego, [w:] Westerplatte, s. 255.

[113] Relacja E. Grabowskiego, [w:] Westerplatte, s. 224.

[114] Relacja E. Grabowskiego, [w:] Westerplatte, s. 224.

[115] Relacja F. Żołnika. Maszynopis w zbiorach autora. Informacja o jedynym uratowanym z Wartowni Nr 5 jest nieścisła. Patrz strona..... O 6 zabitych wyciągniętych z Wartowni Nr 5 pisze też kpr. Grabowski, który brał udział w ratowaniu kolegów z Wartowni Nr 5.

[116] Relacja E. Grabowskiego, [w:] Westerplatte, s. 224-225.

[117] Relacja J. Rejmera. Maszynopis w zbiorach autora.

[118] Relacja J. Słowiaczka. Maszynopis w zbiorach autora.

[119] Relacja L. Piotrowskiego, [w:] Westerplatte, s. 302.

[120] Relacja M. Gawlickiego. Maszynopis w zbiorach autora.

[121] Wspomnienia z Westerplatte, relacja por. Kręgielskiego. Maszynopis w zbiorach autora.

[122] Relacja E. Grabowskiego, [w:] Westerplatte, s. 225. Po wkroczeniu na Westerplatte wywiad niemiecki zebrał częściowo uszkodzone lub wręcz niezniszczone dokumenty porozrzucane w koszarach. Po ich wnikliwym zbadaniu nie stwierdzono, aby posiadały one szczególną wartość dla wywiadu. Były to mało znaczące rozkazy dzienne, listy przewozowe, dokumenty związane z przeładunkami towarów w Składnicy itp. Dokumenty złożono do skrzyni w której przeleżały w archiwum w Gdańsku-Oliwie do 1945 r. Tam skrzynia wraz z tonami innych dokumentów została znaleziona przez żołnierzy Armii Czerwonej. Całe archiwum przewieziono do Związku Sowieckiego. W połowie lat 50-tych dokumenty dotyczące Westerplatte zostały zwrócone do archiwum wojskowego w Rembertowie, gdzie przeleżały nietknięte do 1972 r., kiedy odnalazł je tam kmdr Bolesław Fengler.

[123] Relacja M. Gawlickiego, [w:] Westerplatte, s. 255-256.

[124] Relacja L. Piotrowskiego, [w:] Westerplatte, s. 302.

Zobacz galerię zdjęć:

Cel: Westerplatte! 2 września 1939 r. Kadr z filmu z kamery zainstalowanej w samolocie Ju-87B2. Foto z archiwum SRHWST na Wtte.
Cel: Westerplatte! 2 września 1939 r. Kadr z filmu z kamery zainstalowanej w samolocie Ju-87B2. Foto z archiwum SRHWST na Wtte.
Podhorski
O mnie Podhorski

Mariusz Wójtowicz-Podhorski Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura