Ku chwale Bohaterskich Obrońców Westerplatte w 72 rocznicę niemieckiej napaści na Polskę,
fragment rozdziału "7 września" z mojej książki "Westerplatte 1939. Prawdziwa historia"
dotyczący sytuacji na Westerplatte po zakończeniu niemieckiego rozpoznania walką (trzecie i ostatnie niemieckie natarcie w przeciągu 7 dni i 6 nocy obrony), momentu ogłoszenia kapitulacji i udania się polskiej Załogi do niewoli.
Cześć i chwała Poległym Żołnierzom Westerplatte!
Uwaga: Fragment rozdziału cytuję bez korekty (mogą więc być literówki - przepraszam) i niektórych przypisów (taką wersję akurat mam pod ręką). Tekst nieco różni od tego który jest w książce, inne są numery przypisów, jest więcej informacji, cytowanych dokumentów, no i przede wszystkim unikatowych archiwalnych zdjęć.
7 września
czwartek
Kapitulacja
Westerplatte
„(...)Po chwili ktoś powiedział: ‘Poddajmy się, nie jesteśmy zdolni do prowadzenia dalszej walki z przeważającym nieprzyjacielem i bez nadziei otrzymania pomocy’” – zapisał w relacji kpr. Szamlewski - „Słowa ‘poddajmy się’ sprawiły nam ból, jakiego doznać może tylko ten żołnierz, który tyle ciężkich dni i nocy trwał z myślą o zwycięstwie. Ale stało się inaczej, byliśmy zmuszeni złożyć broń. Polały się łzy upokorzenia, a raczej łzy bezsilności, których nikt się nie wstydził”.
Kpt. Dąbrowski zapamiętał energiczną i zdecydowaną postawę mjr. Sucharskiego:
„Na ‘Szóstkę’ wpada major. Oświadcza, że wobec uczynionej wyrwy w naszym systemie obronnym – po zawaleniu się Wartowni Nr 2 oraz przy braku możliwości ewakuacji rannych i wobec ogólnego położenia na frontach w kraju, zdecydował się na kapitulację. Zarządza telefonicznie i przy pomocy gońców zbiórkę załogi w koszarach”.
Chwila na którą czekał Sucharski przez siedem dni wreszcie nastąpiła. Tym razem, nie tak jak 2 września, o kapitulacji mieli się dowiedzieć jak najszybciej wszyscy żołnierze.
Z relacji chor. Gryczmana:
„(...) Kapral Trela melduje mi, że pod drzwiami jest goniec od majora z rozkazem poddania się. W tym czasie opatrywałem ciężką ranę Czywila. Gdy Buder usłyszał, że pod drzwiami jest goniec, [który wołał] by otworzyć drzwi, zwrócił mi uwagę, że to może podstęp i by drzwi nie otwierać. Goniec przysięgał się, że jest kapitulacja, że są na koszarach wywieszone białe flagi, że grupy Deika, Rygielskiego i Bieniasza idą już do koszar, a ja sam mam wywiesić białą flagę i wycofać się do koszar. Popatrzyłem przez okno i rzeczywiście zauważyłem białe flagi i grupy wchodzące do koszar. Kazałem otworzyć drzwi przy zastosowaniu ostrożności i wpuścić gońca, który powtórzył mi rozkaz o kapitulacji. Poleciłem plut. Buderowi przygotować białą flagę, a strzelcom przy oknach strzelać mniej, a następnie przerwać ogień, by dać możliwość wycofać się pojedynczym Niemcom”.
Słowa Gryczmana uzupełnia relacja plut. Budera:
„Potem była już tylko wymiana strzałów karabinowych i z broni maszynowej. Jeden z naszych żołnierzy zauważył, że na koszarach powiewa biała chorągiew. Mniej więcej około godz. 1000 z minutami ktoś zastukał do drzwi. Otworzyliśmy. Żołnierz potknął się na schodach i zameldował: ‘Z rozkazu pana majora poddajemy się’. (...) Usłyszał to chorąży Gryczman. Wyszedł z dołu [tj. z kabiny bojowej – przyp. Aut.] i zastanawialiśmy się, co mamy robić: czy poddać się, czy nie. Zażądałem rozkazu na piśmie i nie chciałem opuścić stanowiska, jakkolwiek chorąży oświadczył, że wychodzimy. Uradziliśmy wysłać jednego z załogi do dowództwa, by przyniósł rozkaz na piśmie. Po powrocie żołnierz zameldował, że major nie ma czasu na wydawanie rozkazów pisemnych, poddajemy się.
W tym czasie na starym forcie od strony kanału [stary schron amunicyjny k. Wartowni Nr 2 – przyp. Aut] pojawiła się druga biała chorągiew (pierwsza zwisała z okna koszar w kierunku na kanał). Razem z chorążym zastanawialiśmy się, co robić z bronią. Podsunąłem myśl zniszczenia jej. Oświadczył, że to bezcelowe. Żołnierze szykowali się do wyjścia; brali chleb i wychodzili z wartowni. Byłem wstrząśnięty i załamany. Usiłowałem powstrzymać żołnierzy i zwróciłem się do nich ze słowami, że zostaje jeden ranny [właśc. powinno być: zostawili jednego rannego – przyp. Aut.]; nie miało to większego oddźwięku. Z kapralem Trelą ułożyliśmy rannego na noszach. Byłem tak osłabiony, że co kilkanaście kroków stawiałem nosze i odpoczywałem. Widząc to żołnierze w połowie drogi podeszli do nas i zabrali nosze”.
O woli dalszej walki pisał także kpr. Trela z Wartowni Nr 1:
„Byliśmy całkowicie załamani tą decyzją [kapitulacji], chcieliśmy walczyć dalej”.
Relacja mata Sadowskiego przynosi obraz wściekłości i szoku polskich żołnierzy:
„Plutonowy Buder z Wartowni Nr 1 na wiadomość o kapitulacji chciał mnie po prostu zastrzelić, mówiąc, że będzie walczył ze swoją załogą do ostatniego naboju”.
Gryczman wydał rozkaz, by pozostawić w wartowni cekaemy i karabiny maszynowe i przygotować się do wycofania do koszar. Kiedy stwierdzono, że niemieccy żołnierze wycofali się ostatecznie z terenu Składnicy, chor. Gryczman opuścił wraz ze swoimi żołnierzami wartownię zabierając ciężko rannego Czywila. Broń mieli gotową do walki, a jako drogę do koszar wybrano drogę za budynkiem uszkodzonego kasyna podoficerskiego, a następnie wykorzystano odcinek rowu dobiegowego. Odwrót osłaniał tak jak 1 września, plut. Baran ze swoim cekaemem.
Tak jak i na innych stanowiskach bojowych, tak i na placówce „Łazienki” reakcja na wieść o ogłoszeniu kapitulacji była identyczna:
„Godz. 1015, strzały milkną, tylko z przerwami słychać ogień cekaemu. Nagle przybiega do nas goniec i melduje, że z rozkazu pana majora Sucharskiego poddajemy się; goniec jest już bez pasa i broni. Nie chcemy mu ani wierzyć, ani wykonać rozkazu [podkr. Aut.]. Powtarza go więc po raz drugi i zaznacza, że na rozbitych koszarach wisi już biała flaga; miejsce zbiórki wyznaczono w koszarach” – wspominał dowódca placówki „Łazienki”, kpr. Chrul – „Zwracam się do kolegów: ‘No, chłopcy, co robimy?’. Różne padały odpowiedzi, nastąpiło ogólne zamieszanie, w pierwszej chwili chcieliśmy nawet odebrać sobie życie. Gdy minęło pierwsze wrażenie, kazałem zniszczyć broń i spalić wszystkie dokumenty. Był to mój ostatni rozkaz”.
Stan zdrowia sześciu ciężko rannych polskich żołnierzy miał wg Sucharskiego m.in. zadecydować o poddaniu się umocnionej placówki jaką była Wojskowa Składnica Tranzytowa. Warto jednak uwzględnić fakt, że lekarz załogi, kpt Słaby, w czasie narad 5 i 6 września, jak i 7 września, nie motywował poddania Składnicy stanem rannych. Nie było też zagrożenia wybuchu epidemią m.in. ze względu na dostęp do wody w koszarach. Opisywany w relacjach smród panujący w jadalni-sali opatrunkowej był najprawdopodobniej zapachem znacznej martwicy fragmentów niedokrwionych tkanek, a nie zgorzeli gazowej (gangreny).
Sucharski kłamał pisząc, jak i opowiadając w Oflagu o powodach kapitulacji:
„Wartownia Nr 1 przechylona na bok, jak krzywo postawione pudełko zapałek. Wartownia Nr 4 również silnie uszkodzona. Amunicja na wyczerpaniu (...). Zupełna bierność i bezsilność wobec coraz to silniejszego ognia artylerii i moździerzy (...)”.
Jeszcze raz wróćmy do pytania co wydarzyło się między godziną 0600 kiedy to Sucharski podjął decyzję o kapitulacji, a godziną 0800 lub 0900 kiedy to zaczął wykonywać telefony do wartowni i placówek z poleceniem lub raczej prośbą (!), bo nie był to rozkaz, o złożenie broni. Co wydarzyło się między tymi godzinami, a godziną 1000?
Plutonowy Wróbel wspominał, że przed godz. 1000 miała mieć miejsce w koszarach „narada wojenna”. Dziś już trudno ustalić, czy brali w niej udział tylko oficerowie, a może także część podoficerów? A może brali w niej udział także żołnierze?
Zbrojmistrz Składnicy, st. ogn. Piotrowski w relacji opisywał sceny pod koszarami:
„Ze wszystkich kierunków nadchodzą żołnierze smutni, wyczerpani i – bez broni. Bez tej broni, którą tyle lat pielęgnowałem. Widzę łzy w oczach Gryczmana, gdy składa meldunek o opuszczeniu ‘Jedynki’. Major serdecznie go uściskał. Jakiś żołnierz z ‘Jedynki’ rzuca się na ziemię i płacząc rwie piasek rękami. Podnosimy go i uspokajamy”.
Relacja Plut. Budera przynosi kolejny obraz złego stanu mjr. Sucharskiego:
„Niedaleko koszar spotkałem majora Sucharskiego. Od strony kanału słychać było nawoływanie niemieckie: ‘Kommandant hier!’. Podszedłem do majora, stanąłem na baczność, zasalutowałem i meldowałem, że z rozkazu opuściłem stanowisko obronne. Major był załamany; wargi miał zaciśnięte do krwi. Zdołał tylko powiedzieć do mnie tyle: ‘Panie Buder, wybiła straszna chwila. Ja jestem bezradny. Tylko jedno mogę panu zrobić – na pańskich ustach, jako żołnierzowi, złożyć pocałunek’. Pocałowaliśmy się, po czym odszedł w kierunku schronu”.
Zaskoczony dużą ilością żołnierzy, która przetrwała był kpr. Grabowski. Po siedmiu dniach i sześciu nocach obrony dopiero pod koszarami można było ocenić jak wyglądała załoga i jakie poniosła straty:
„Ciężko jest iść; lej przy leju, zwalone drzewa i gałęzie. Na zbiórkę przychodzimy ostatni. Aż dziw, że jest nas jeszcze tak dużo. Lecz nie jesteśmy podobni do tej załogi z 31 sierpnia, ‘odprasowanej’ i lśniącej: zarośnięci, brudni, obszarpani, okopceni dymem, lecz żywi – dlaczego tak dużo jest żywych? Nie wiadomo”.
Kilka zachowanych relacji może wskazywać, że po ogłoszeniu przez Sucharskiego jego decyzji o kapitulacji Składnicy, kiedy większość lub niemal wszyscy żołnierze znaleźli się przy koszarach mogło dojść do buntu! Co wtedy dokładnie się wydarzyło? Oczywiste jest, że jeśli doszło rzeczywiście do buntu, nie było to zdarzenie, o którym można by śmiało mówić PRL-owskim historykom. Sytuacja została opanowana zapewne dzięki twardej postawie kpt. Dąbrowskiego, por. Grodeckiego i kpt. Słabego wraz z kilkoma podoficerami.
„Zameldowałem majorowi o wykonaniu rozkaz” – relacjonował chor. Gryczman – „Krótko poinformował mnie o kapitulacji i kazał żołnierzom złożyć broń i schować się do podziemi koszar. Żołnierze jednak odmawiają wykonania rozkazu [podkr. Aut.]. Dopiero porucznik Grodecki wyjaśnia im sytuację i bezcelowość dalszej obrony. Powoli dają się przekonać i pojedynczo zaczynają łamać i rzucać broń; większość jednak weszła z bronią do podziemia koszar [podkr. Aut.]”.
Leg. Jan Chrzczanowicz pisał wręcz o własnoręcznym rozbrajaniu żołnierzy przez Sucharskiego! Oto ten fragment relacji:
„(...) o godz. 1000 rano major Sucharski ogłosił kapitulację naszej wartowniczej załogi. Była to chwila najtragiczniejsza, gdyż żołnierze z Westerplatte nie chcieli się poddać. Pamiętam, gdy major Sucharski ze łzami w oczach odpinał nam pasy z ładownicami [podkr. Aut.]”.
Z relacji st. leg. Rybaka:
„Siódmy dzień obrony Westerplatte był najgorszy jaki przeżyłem na Westerplatte – moment poddania się, z czym nie chciano się pogodzić. Nie chciano złożyć broni i zaprzestać walki [podkr. Aut.], ale padł rozkaz, który trzeba było wykonać”.
O wątpliwościach targanych żołnierzami wspominał również sierż. Deik:
„Major Sucharski przemawia do zgromadzonych żołnierzy. Słowa te są bolesne i tragiczne. Nasza dalsza walka jest beznadziejna. Pomocy nie otrzymamy. Znaczna część Polski zajęta przez hitlerowców. Jedyne wyjście to poddać się i uniknąć tym samym i tak już wielkich strat w ludziach. Major poddaje to pod rozwagę żołnierzy, ale jest przekonany, że zwycięstwo będzie i tak nasze. Mimo tych słów pełnych wiary podoficerowie i żołnierze popadają w rozpacz. Przeszło dwie godziny [podkr. Aut.] niezdecydowani braliśmy pod uwagę każdą możliwość, myśli pełne rozpaczy i bólu gorączkowo kłębiły się w umysłach. Wielu z nas chciało skończyć tę męczarnię raczej jednym strzałem niż niewolą. Z ciężkim sercem zdecydowaliśmy się kapitulować”.
Informację o prawie dwugodzinnych wahaniu się żołnierzy, czy należy się poddać, czy walczyć dalej potwierdza Ryszard Duzik, najmłodszy członek załogi Składnicy:
„Po przeszło dwugodzinnym rozważaniu [podkr. Aut.], załoga zdecydowała się na podpisanie kapitulacji Westerplatte. Był to najbardziej przykry moment w życiu całej załogi”.
Plut. Naskręt opisał słowa komendanta Składnicy skierowane do żołnierzy pod koszarami:
„Major informuje nas o powziętej decyzji – kapitulacji. Dziękuje całej załodze za trud i wytrzymałość w walce, podaje motywy swojej przykrej decyzji podkreślając, że chce uniknąć dalszych strat, i że po wojnie przydamy się Ojczyźnie. (...) W tej tragicznej chwili kapitulacji, w oczach załogi ukazują się łzy, łzy bezsilności, której załoga przez 7 dni walk z przeważającymi siłami wroga stawiała bohaterski opór (...)”.
Sierż. Gawlicki z elektromonterem Januszewskim był świadkiem wywieszenia białej flagi:
„Około godz. 1000 zauważyłem, że jeden z podoficerów przybija do drążka białe prześcieradło jako znak kapitulacji. Tego momentu nie zapomnę do śmierci. Chodziliśmy jak zahipnotyzowani: spoglądaliśmy jeden na drugiego, ale żaden słowa nie mógł wymówić; jakaś siła niewidoczna ściskała za krtań. Jakże ciężko było rozstać się z karabinem, który w akcji stał się czymś najdroższym. Pamiętam, jak kapral Jazy powiedział wtedy do mnie: ‘Teraz nasze życie jest policzone w minutach. Oni nas [pracowników cywilnych – przyp. Aut.] wystrzelają jak nieżołnierzy’, i w spazmach upadł na ziemię. Myślałem podobnie, ponieważ wielu z nas należało do Związku Podoficerów Rezerwy i pracowało społecznie na terenie Gdańska. Liczyliśmy się więc z tym, że po kapitulacji rozstrzelają nas wszystkich”.
Buder przy koszarach zobaczył por. Grodeckiego, który płakał oparty o ścianę budynku. Zapytał go co ma zrobić z bronią przyniesioną z Wartowni Nr 1, na co usłyszał odpowiedź: „A co się panu żywnie podoba”. Przed samym wejściem do koszar plut. Buder rozłożył swój pistolet służbowy, a także swój własny i wrzucił do studzienki kanalizacyjnej, a lornetkę, którą miał zawieszoną na szyi rzucił o kamień rozbijając szkła. Wchodząc do koszar ujrzał „stosy amunicji”, jak to opisał w swojej relacji.
„W tym czasie zaczęły nadchodzić do koszar obsady innych wartowni i placówek, które zostały powiadomione przez dowództwo o kapitulacji. Po tych kilku dniach trudno było rozpoznać nawet serdecznych przyjaciół; byli wprawdzie w mundurach, ale niepodobni do żołnierzy: brudni, zakurzeni, nieogoleni” – wspominał sierż. Gawlicki – „O myciu nie było mowy, bo nawet do picia brakło wody. Wrzuciłem swój zamek od karabinu, pistolet i brzytwę do kanału obok koszar”.
Przed udaniem się do Niemców mjr Sucharski oficjalnie przekazał dowództwo nad garnizonem swojemu zastępcy, kpt. Dąbrowskiemu. Tylko część żołnierzy znajdująca się na zbiórce pod koszarami wiedziała, że niemal od samego początku pełne dowodzenie sprawował zastępca komendanta.
Dąbrowski po wojnie nadal boleśnie odczuwał ogłoszenie kapitulacji przez Sucharskiego i jego postawę w tym dniu:
„(...) pamiętny dla nas i bolesny był dzień 7 września 1939 r. Kiedy żaden z nas nie chciał myśleć o poddaniu się, to właśnie nie kto inny jak Piotrowski i dowódca Westerplatte [Sucharski] – pierwsi wyszli z białą chorągiewką w stronę hitlerowców”.
Kpt. Dąbrowski pójście do niewoli traktował jako wyjątkową hańbę w sytuacji, gdy jak mówił po wojnie „w koszarach było jeszcze pełno nie wystrzelanej amunicji”. Dowodem na to są niemieckie fotografie wykonane po kapitulacji i zapiski w dzienniku bojowymSchleswig-Holsteina. Kapitan Dąbrowski najwyraźniej uznał też, że złożenie kapitulacji przez niego nie jest czynem, którym może się szczycić i po wojnie ani on, ani pozostali oficerowie, którzy chcieli tak jak i Dąbrowski walczyć do ostatniego naboju i wyczerpania ostatnich możliwości by dać przykład walczącej Polsce, nie wspominali o tym wydarzeniu. „Zaszczyt” odnotowania na kartach historii jako tego, który poddał Westerplatte, które mogło się jeszcze długo bronić, miał przypaść Sucharskiemu.
Sucharski chciał zrzucić obowiązek udania się na rozmowy do Niemców na pozostałych oficerów Składnicy. Ci jednak odmówili. Dziś już się nie dowiemy, jak mjr. Sucharski argumentował, by to któryś z oficerów udał się na rozmowy, a nie on sam. Podobnie odmówili udziału w hańbiącym spektaklu kapitulacji podoficerowie i żołnierze. Komendant musiał osobiście wyznaczyć parlamentariuszy!
Wspominał st. ogn. Piotrowski:
„Tymczasem przygotowałem trzy białe chorągiewki i opaski na rękawy. Miał nam towarzyszyć również strzelec Marian Dobies”.
Relacja strz. Dobiesa:
„Major powiedział: ‘dziękuję wam, ja już od was nic więcej nie wymagam, a wy nie zapominajcie, że jesteście Polakami’. Po tym major zwrócił się do st. ogniomistrza Piotrowskiego, ażeby wywołać jednego strzelca na ochotnika. Ochotnika żadnego nie było [podkr. Aut.]. Piotrowski zwrócił się do szeregu i powiedział: ‘strzelec Dobies wystąpić’. Wystąpiłem trzy kroki. Otrzymałem białą flagę, nie pamiętam od kogo i ruszyliśmy w kierunku Niemców. Ja szedłem z przodu, za mną kroczyli mjr Sucharski i st. ogn. Piotrowski.
Z relacji st. ogn. Piotrowskiego:
Zamierzaliśmy udać się do nieprzyjaciela ścieżką nad morzem. Na morzu stały jednak trzy niemieckie okręty wojenne w pozycji bojowej. Załogi ich mogły nie wiedzieć jeszcze o kapitulacji i otworzyć do nas ogień. Zaniechaliśmy więc pierwotnego zamiaru i obraliśmy drogę torami kolejowymi. Z trudem posuwamy się w kierunku stacji kolejowej. Na wysokości schronu amunicyjnego nr 9 napotykamy przeszkody nie do pokonania. Głębokie leje, sterczące szyny i podkłady kolejowe, przewrócone drzewa. Kilka metrów dalej stoi wypalona cysterna. Jesteśmy zmuszeni obrać inny kierunek, tym razem na główną bramę wejściową”.
Sensacyjna jest informacja z rękopisu relacji plut. Wróbla. Wg niej miał on otrzymać od kpt. Dąbrowskiego rozkaz ubezpieczenia Sucharskiego, Piotrowskiego i Dobiesa udających się w kierunku oczekujących ich Niemców. W przypadku gdyby Niemcy otworzyli ogień do parlamentariuszy miał on dać im osłonę ogniową.
Kiedy Sucharski udał się z parlamentariuszami w kierunku niemieckich pozycji, w koszarach rozeszła się plotka, że szeregowcy i podoficerowie zostaną zabrani do obozów jenieckich, a oficerowie zostaną rozstrzelani. Panowało ogólne wrzenie, jak wspomina chor. Gryczman. Ponownie por. Grodecki musiał tłumaczyć, że to jest nieprawda.
Do koszar przyszedł ppor. Kręgielski wraz z obsadą placówki „Przystań”. Nastrój żołnierzy pod koszarami był minorowy. Na niemal wszystkich twarzach było widać rozpacz i upokorzenie.
„W koszarach ogólne przygnębienie. Patrząc na wychodzących ludzi nie możemy ich poznać. Zostają wynoszeni ranni. Skończyło się wszystko. Żegnamy się wszyscy. Żegnam się szczególnie serdecznie z kapralem Stradomskim, z którym przeżyliśmy 7 dni walk”.
Nie tylko relief Orła miał ocaleć:
„Rzecz ciekawa, że nasza flaga, którą wywieszaliśmy przed wojną codziennie rano, przez cały czas trwania walki łopotała na maszcie. Trzeciego dnia drzewce zostało nadłamane, ale flaga dalej powiewała”.
„W tej chwili byliśmy jednym organizmem. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nie odczuwałem trwogi ni strachu. (...)
Wprost szczęście, że tak dużo nas żywych. Znosimy na noszach rannych. Por. Pająk nie daje znaku życia. Ale żyje, serce mu pika powiadają. Na wydany rozkaz [kpt. Dąbrowskiego – przyp. Aut.] wszyscy zaopatrują się m.in. w świeżą bieliznę, wygodne obuwie, suchy prowiant, koce. Każdy wg swoich możliwości i chęci. Na wydaną komendę zbieramy się w możliwym porządku”.
Część żołnierzy zniszczyła swoją broń przyniesioną ze stanowisk bojowych. Broń ciężka na stanowiskach była niszczona, ale też i pozostawiana bez uszkodzeń! Czy aby powodem pozostawienia cennej ciężkiej broni na stanowiskach było założenie, że pod koszarami po przekonaniu defetystów o sensie i obowiązku dalszej walki, wrócą i będą dalej bronić Składnicy?
Kapitan Dąbrowski wydał rozkaz opuszczenia koszar i ustawienia się czwórkami przed koszarami. Z koszar miano też wynieść wszystkich rannych. Szef kompanii, chor. Pełka zaczął ustawiać żołnierzy w szeregi.
Buder, jak i wielu innych żołnierzy zdążył się jeszcze przebrać w koszarach w czysty mundur, umyć i napić wody. Któryś z żołnierzy wcisnął mu do kieszeni jeszcze dwie paczki papierosów. Kpt. Dąbrowski dopilnował by wszyscy żołnierze zaopatrzyli się w prowiant, umyli się, ogolili oraz przebrali w czyste mundury. Sam nie miał już na to czasu. Ostatni raz pouczył wszystkich żołnierzy, aby nie zdradzali przed Niemcami swoich prawdziwych funkcji i specjalności wojskowych. Dawał ostatnie instrukcje jak zachowywać się w czasie zatrzymania oraz przesłuchania przez Niemców. Dla Niemców mieli być zwykłymi wartownikami, a nie wysokiej klasy, doskonale wyszkolonymi specjalistami, którymi byli w rzeczywistości.
Zbiórkę zakończyła wspólna modlitwa za poległych kolegów i piosenka „Spij kolego”.
A kto chce rozkoszy użyć
musi iść w ułany służyć.
Tam rozkoszy on użyje
krwi jak wody się napije.
Tam mu dadzą mundur nowy,
a na mundur kij dębowy.
Tam mu każą maszerować
jeszcze lepiej niż tańcować.
Jak to na wojence ładnie
kiedy ułan z konia spadnie.
Koledzy go nieżałują,
jeszcze końmi potratują.
Wachmistrz trumnę robić każe,
rotmistrz z listy go wymaże.
A za jego młode lata
grają trąbki tra ta ta ta
A za jego trudy, boje,
Wystrzelą mu trzy naboje.
A za jego trudy, prace,
Grają mu kule, kartacze.
A nad grobem krzyż drewniany;
Śpij żołmierzu, śpij kochany!
A gdy go już pochowali
Trzy razy mu powiadali:
Śpij kolego, twarde łoże,
Jutro się zobaczem może.
Śpij kolego w ciemnym grobie.
Niech się Polska przyśni tobie.
Tymczasem parlamentariusze zbliżali się do Niemców. Z relacji st. ogn. Piotrowskiego:
„Z wielkim trudem przebrnęliśmy przez przedpole „Jedynki” i dalej w milczeniu posuwamy się aleją, która właściwie nie różni się niczym od reszty zniszczonego terenu. Major idzie pośrodku, strzelec Dobies po prawej. Od czasu do czasu zerkam na majora; usta ma zaciśnięte, wyraz twarzy poważny, niemal skamieniały. O czym myślał? Na pewno o tym samym co ja: jak odniesie się do nas nieprzyjaciel i jak spełnimy naszą misję”.
Trzej parlamentariusze usłyszeli nawoływania Niemców z drugiej strony Kanału Portowego. Po przekroczeniu bramy głównej dołączyli do nich lekko ranni i kontuzjowani, którzy znajdowali się w starym schronie amunicyjnym koło Wartowni Nr 2. W sumie około kilkunastu żołnierzy. Tu zostali zatrzymani przez Niemców, którzy przypłynęli motorówką z karabinem maszynowym na dziobie i odprowadzeni w kierunku Mewiego Szańca obok spalonych warsztatów portowych Rady Portu i Dróg Wodnych. Wszyscy mieli podnieść ręce do góry. Zrobili to także parlamentariusze. Dwóch niemieckich żołnierzy przeprowadziło dokładną rewizję całej kolumny żołnierzy włącznie z majorem Sucharski oraz dwoma pozostałymi parlamentariuszami. Odebrano im wtedy pasy, płaszcze i legitymacje służbowe. Ruszyli dalej pod eskortą niemieckich żołnierzy. Od tego momentu nie musieli już trzymać rąk w górze.
Relacja strz. Dobiesa:
„Od strony Niemców słychać było strzały. Major powiedział: ‘nie kryć się, śmiało naprzód i flaga w górę, to na pewno przestaną strzelać’. Gdyśmy się zbliżyli, Niemcy przestali strzelać. Jak doszliśmy to wyskoczyła grupa Szwabów ze swych ukryć. Ilu ich było, nie pamiętam. Pamiętam, że krzyczeli po swojemu ‘ręce do góry’, co uczyniliśmy. Niemcy zawiadomili swego dowódcę, który natychmiast motorówką przez kanał przypłynął. Stanął naprzeciwko majora i zaczęła się rozmowa. Nie wiem o czym rozmawiali, bo nie znałem języka niemieckiego, wiem tylko, że rozmawiał st. ogn. Piotrowski i tłumaczył majorowi .
Czy więc mjr Sucharski rzeczywiście był w takim stanie, że potrzebny był tłumacz czy też nie chciał dać satysfakcji wrogowi i mówić w jego języku?
Już po ogłoszeniu wywieszeniu białej flagi omal nie doszło do śmierci jednego z polskich żołnierzy:
„Po przeciwnej stronie kanału Niemcy powychodzili ze swoich kryjówek, stoją na dachach budynków obok karabinów maszynowych, krzyczą i wymachują rękami.
Nagle pada stamtąd strzał. Na szczęście trafia w ziemię tuż przed naszymi nogami. Po krótkiej przerwie pada drugi i trzeci. Sanitariusz podnosi rękę i z sykiem chwyta za ramię. Kula raniła go pod obojczykiem. Cofamy się do schronu i zatrzymujemy przy wejściu” .
W tej samej relacji kpr. Grudziński zachował w pamięci postawę plut. Łopatniuka, który nie chciał podporządkować się rozkazowi kapitulacji:
„Ze schronu wychodzi plutonowy Łopatniuk z obsługą działka pepanc, w ręku trzyma pistolet. Na wieść o naszej kapitulacji łzy mu stanęły w oczach. ‘Więc ja mam iść do niewoli szwabskiej?’ – mówi i podnosi pistolet do głowy. Chwytam go za rękę, wyrywam pistolet i zakopuję go przy wejściu do schronu. Zbliża się do nas major Sucharski wraz z grupą żołnierzy. Pyta mnie, ilu ludzi zginęło na naszej wartowni. Ogromnie ucieszyła go wiadomość, że nikt. Wywiesiliśmy na schronie białą chorągiew i dołączyliśmy na samym końcu do grupy majora, która posuwała się w dalszym ciągu brzegiem kanału”.
Relacja kpr. Domonia:
„Stanąłem pod kawałkiem nie zwalonej ściany [wartowni], widzę, jak major zbliża się do Wartowni Nr 2, czarny, wychudzony, obok niego idzie st. ogniomistrz Piotrowski. Major zatrzymuje się parę metrów przed „Dwójką”. Spojrzał na zawaloną wartownię, oczy mu zabłysły. Pyta Grudzińskiego, ilu zabitych. Ten odpowiada, że wszyscy żyją, tylko trzech jest rannych: Zameryka, Zmytrowicz i Barański. Na widok zrujnowanej wartowni pokiwał głową i rzekł: ‘Mieliście szczęście od Boga, że wszyscy żyjecie’. Koło koszar zbiera się reszta żołnierzy, jest z nimi kapitan Dąbrowski. Niemcy krzyczą: ‘Komm hier, komm hier – komm!’.Piotrowski mówi do majora: ‘Wołają żebyśmy szli’.
Parlamentariusze i obsada „Dwójki” udali się w kierunku bramy głównej Składnicy drogą prowadzącą przy mocno uszkodzonym murze.
„W miejscu gdzie była brama główna, zauważyliśmy zbliżające się do nas motorówki. Na dziobach ustawiono cekaemy. Żołnierze niemieccy mierzą do nas z karabinów. Podnosimy ręce i tak dochodzimy do fortu Weichselmünde. Tu nas zatrzymują. Tłumacz niemiecki oznajmia nam, aby każdy przejrzał kieszenie i oddał broń, jaką posiada przy sobie, w przeciwnym razie będzie z miejsca rozstrzelany”.
Część polskich żołnierzy przygotowała się zapewne wtedy na najgorsze:
„Niemcy płynęli motorówkami, wyskoczyło ich z 15, celując do nas z automatów, szwargotali zajadle, kazali zdjąć czapki i płaszcze, ręce podnieść do góry. Pomyślałem sobie: ‘Teraz to już koniec’”.
Wieść o kapitulacji Składnicy Westerplatte błyskawicznie obiegła cały Nowy Port. Po drugiej stronie Kanału Portowego zaczęli zbierać się na nabrzeżach i dachach mieszkańcy dzielnicy. Wspominał to m.in. sierż. Gawlicki:
„Gdy wyszliśmy nad kanał, zauważyłem wiele motorówek bojowych z karabinami maszynowymi. Po przeciwnej stronie kanału stało już mnóstwo gapiów cywilnych. Słyszałem słowa w języku polskim: ‘Wystrzelać tych polskich psów!’. Niektórzy chcieli przeprawić się na naszą stronę łódkami, ale oficer niemiecki dał rozkaz, żeby nikogo nie przepuszczać”.
W tym samym czasie na pobliskim starym schronie amunicyjnym grupa niemieckich żołnierzy wciągała niemiecką flagę na maszt.
W odległości około 100 metrów od koszar, kiedy kolumna polskich żołnierzy zbliżała się do ruiny Wartowni Nr 2, od strony Kanału Portowego i od strony bramy głównej zauważono zbliżających się w tyralierze niemieckich żołnierzy. Na czele szli niemieccy oficerowie. Buder zapamiętał, że kmdr. Hornack, którego wziął za dowódcę pancernika Schleswig-Holstein miał pistolet w ręce. W odległości około 8-10 kroków od czoła kolumny Polaków krzyknęli „Halt!”. Kmdr Hornack wyszedł do kpt. Dąbrowskiego, który złożył Niemcowi meldunek o kapitulacji Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Kmdr. Hornack przełożył pistolet z prawej ręki do lewej i uścisnął dłoń kpt. Dąbrowskiemu.
Polskich żołnierzy policzono i poddano wstępnej rewizji. Niemcy wydali rozkaz odprowadzenia jeńców w kierunku Mewiego Szańca poprzez zniszczony teren warsztatów Rady Portu i Dróg Wodnych. Na czele szli oficerowie, za nimi podoficerowie i żołnierze, na końcu ranni. Kolumna otoczona była przez kilkunastu żołnierzy Kompanii Szturmowej.
Por. Grodecki zapamiętał makabryczny szczegół, gdy przechodzili przez teren warsztatów RPiDW:
„Gdy wchodziliśmy potem na teren spalonych pociskami pancernika warsztatów portowych, sanitariusze wynosili właśnie cywilnych Niemców, którzy spalili się tam razem z zabudowaniami. O ile dobrze pamiętam, spłonęło ich tam siedmiu”.
Być może Niemcy poświęcili życie kilku robotników portowych, aby ich nieobecność w nocy z 31 sierpnia na 1 września nie wydała się polskim żołnierzom podejrzana (!).
„Po niejakim czasie widzę jednak sam, jak około 50 do 60 żołnierzy wychodzi przez główne wyjście z podniesionymi rękoma. Jak się później dowiadujemy, znajduje się między nimi dowódca i inni oficerowie. Powoli postępują do przodu ciągle jeszcze z podniesionymi rękoma”.
Wspominał st. ogn Piotrowski:
„10 kroków przede mną idzie chwiejnym krokiem major, zbliża się do stojącej opodal ławki i jak sparaliżowany pada na nią. Dobiegam i podnosząc mu głowę stwierdzam, że to chwilowe wyczerpanie nerwowe. Wtem nadchodzi jakiś podpułkownik niemiecki i pyta mnie, kto to jest. Przedstawiam się i mówię, że to nasz komendant. Następnie wyjaśniam cel naszego przybycia oraz okoliczności, które zmusiły nas do podniesienia rąk mimo posiadania białych chorągiewek; spowodowało to niezwykłe wyczerpanie nerwowe i fizyczne komendanta. Podpułkownik wyraża ubolewanie z tego powodu i wyjaśnia, że natychmiast po ukazaniu się białej chorągwi na koszarach od strony zachodniej wyjechała motorówką grupa żołnierzy z zadaniem obsadzenia terenu i zabrania załogi do niewoli. Po chwili major przyszedł do siebie i powstał z ławki. Niemiec podchodzi do niego i przedstawia się. Przetłumaczyłem majorowi moją rozmowę z podpułkownikiem”.
W niemieckiej książce o wojnie z Polską są informacje potwierdzające inne relacje:
„Zza resztek muru nadchodzą z podniesionymi rękami pierwsi Polacy przyprowadzeni przez dowódcę Westerplatte. Oświadcza on, że poddaje Westerplatte, swoją fortyfikację, ponieważ jakikolwiek opór przeciwko szturmującym ich umocnienia niemieckim oddziałom jest beznadziejny”.
Dalszy opis z tej książki wskazuje, że Sucharski nie szczędził żenujących pochwał dla wroga:
„(...) tak dzielnych żołnierzy jak marynarze Kriegsmarine oraz żołnierzy wspierających ich w walce o tę nie do zdobycia twierdzę nie widział” (!).
St. ogn. Piotrowski zwrócił się z prośbą do niemieckiego oficera o zwrot zabranych płaszczy:
„Natychmiast zarządza ich odszukanie. Za kilka minut przynoszą je nam, ale już bez naramienników (...). W tej chwili nadchodzi pod eskortą cała załoga z kapitanem Dąbrowskim na czele. Podpułkownik każe mi pozostać przy grupie oficerów, mam bowiem uczestniczyć w przekazaniu urządzeń fortyfikacyjnych i uzbrojenia. (...) Niemcy przywieźli kilka skrzyń z piwem i częstują spragnionych”.
Na wizerunek Polaków oddających się do niewoli wpłynął fakt, że Sucharski przyzwolił by do trójki parlamentariuszy dołączyła grupa żołnierzy tzw. zszokowanych, psychicznie niezdolnych do dalszej walki (zespół wyczerpania walką), którzy mieli przez jakiś czas schronienie w starym schronie artyleryjskim koło Wartowni Nr 2. Ich wygląd nie mógł sprawiać dobrego wrażenia na nikim. Dodatkowo w kolumnie znalazła się obsada zniszczonej Wartowni Nr 2, brudna, zakurzona, zmęczona. Komendant Składnicy w żaden sposób nie zadbał o to, by w sposób godny zaprezentować zarówno siebie jako oficera oraz żołnierzy Składnicy. Wygląd, jak i zachowanie mjr. Sucharskiego już po stronie niemieckiej pozostawia bardzo wiele do życzenia. Nieogolony, brudny, bez czapki. Do tego zachowanie nie licujące z pozycją oficera. Na zdjęciach z podniesionymi rękoma (oficer!) udaje się z grupą polskich żołnierzy na niemieckie pozycje wyjściowe koło Mewiego Szańca.
Jego zastępca, kpt. Dąbrowski, już po wojnie wielokrotnie protestował przeciwko publikowaniu zdjęć Sucharskiego z chwili, kiedy został zatrzymany przez Niemców, gdyż jak uważał „tak nie powinno pokazywać się polskiego oficera”. Szkoda, że Sucharskiemu było najwyraźniej obojętne jak zapamięta go historia. Paradoks sprawił, że został zapamiętany tak jak ubrała go, i w przenośni i dosłownie, niemiecka propaganda.
Naprzeciw kolumnie polskich żołnierzy prowadzonych przez kpt. Dąbrowskiego i pozostałych oficerów wyszedł świeżo przybyły na nabrzeże Westerplatte kmdr ppor. Wilhelm Hornack. Niewykluczone, że kmdr ppor. Hornack chciał być tym, który zostanie zapamiętany jako niemiecki oficer, który jako pierwszy przyjmował kapitulację Westerplatte. Sława „zdobywcy Westerplatte” spłynęłaby właśnie na niego, a co za tym idzie szybkie awanse i odznaczenia. Nie wiedział, że komendant Składnicy udał się na rozmowy kapitulacyjne. Nie wiedział też, że komendant przed odejściem do Niemców oficjalnie przekazał dowodzenie swojemu zastępcy. Kpt. Dąbrowski był więc w tym momencie nominalnym i oficjalnym dowódcą Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte...
Hornack wiedział za to dobrze, że z chwilą postawienia nogi na Westerplatte jest najwyższym stopniem oficerem niemieckim, który znajduje się najbliżej oficerów Składnicy. Miał niewiele czasu, aby przyjąć osobiście kapitulację polskiej załogi zanim pojawią się wyżsi stopniem niemieccy oficerowie.
W artykule „Kapitulacja Składnicy” zamieszczonym w magazynie „Odkrywca” wysnułem hipotezę na podstawie niemieckich i polskich, że nad Kanałem Portowym Hornack doprowadzić miał do sytuacji, by Dąbrowski złożył przed nim kapitulację. Podczas tego zdarzenia kpt. Dąbrowski miał rzekomo wręczyć szablę Hornackowi. Jednak szabli tej nie widać na żadnym ze zdjęć wykonanych nad Kanałem Portowym kolumnie polskich żołnierzy, jak i Niemcom.
W trakcie liczenia i przeszukiwania dokumentów zostało zauważone przez st. ogn. Piotrowskiego dość dziwne i podejrzane) w świetle dzisiaj posiadanych dokumentów i informacji) zachowanie sierż. Rasińskiego, kierownika radiostacji. Mimo uwag i przestróg kpt. Dąbrowskiego, aby nie ujawniać swoich specjalizacji wojskowych i funkcji w Składnicy, ten obok komendanta Składnicy najważniejszy żołnierz, bo mający wiedzę wynikającą z obsługi radiostacji (ściśle tajne depesze, meldunki, raporty, szyfry i kody), sam wylegitymował się przed sprawdzającym go Niemcem, ujawniając swoją bardzo ważną funkcję na Westerplatte!
Książka Zofii Meisner, której maszynopis powstał we wrześniu 1949 r. na podstawie relacji westerplatczyków, które zebrała autorka, zawiera również opis tego zdarzenia. Nie wiadomo kto przekazał autorce tą informację, którą umieściła w swojej beletryzowanej opowieści:
„Rasińskiemu jakiś Niemiec sprawdza legitymację. Czemu ten naiwny człowiek pokazuje dowód? Był radiotelegrafistą, to niebezpieczne!”
Dlaczego Rasiński postanowił się ujawnić? Co chciał przez to osiągnąć? Biorąc pod uwagę informacje uzyskane przez Jacka Żebrowskiego dotyczące jego dalszych losów, tj. pracy w ośrodku nasłuchu radiowego Kriegsmarine, działanie Rasińskiego nie wydaje się wcale takie naiwne…
Wtedy nastąpiła scena, która uwieczniona na jednym jedynym zachowanym zdjęciu negatywnie oddziaływuje na przekaz prawdziwej historii obrony Westerplatte i oddanie honorów tym, którzy zasłużyli na najwyższe zaszczyty. Niemcy (a być może przede wszystkim gen. mjr. Eberhardt, dowodzącego siłami niemieckimi w Gdańsku) dla celów propagandowych postanowili, by Sucharski jako najwyższy stopniem polski żołnierz na Westerplatte ubrał się w mundur służbowy i wziął udział w „ceremonii kapitulacji” przygotowanej naprędce dla wojskowych fotoreporterów, gdzie najważniejszym punktem było wręczenie szabli komendantowi Składnicy, jako „dowódcy obrony”. Taki rycerski gest o szczególnym znaczeniu propagandowym mogły się spodobać zarówno niemieckiemu wyższemu dowództwu, reporterom zarówno z gdańskich gazet, jak i ludziom z wydziału propagandy.
Pozostaje jeszcze sprawa szabli, z którą udał się do niewoli Sucharski. Z relacji polskich oficerów wynika, że była to szabla Dąbrowskiego. Kiedy Sucharskiemu pod eskortą pozwolono udać się do willi oficerskiej kazano mu także zabrać swoją szablę. Zabrano (czy dano Sucharskiemu?) jednak szablę Dąbrowskiego. Dlaczego?
Jest jeszcze i taka relacja byłego więźnia Stutthofu Jana Olszewskiego, który został przetransportowany na Westerplatte wraz z innymi więźniami przetrzymywanymi w Nowym Porcie, tuż po tym jak nastąpiła kapitulacja Składnicy:
„Widziałem polskiego albo porucznika albo kapitana, taki wysoki, podobno to dowódca Westerplatte, ale okazało się później, że to nie był Sucharski [podkr. Aut.]. (…)”.
Przy okazji kolejnego negatywnego komentarza dotyczącego polskich żołnierzy, zwróćmy uwagę na jeden szczególny fakt. Polska załoga nie została pokonana w walce, poddała się sama. Nie było to w smak niemieckiej propagandzie, ani niemieckiemu dowództwu, które przez 7 dni nie mogło złamać polskiego oporu. Westerplatte opisywano więc jako „potężną twierdzę na wzór linii Maginota”. Na pytanie Eberhardta dlaczego Sucharski skapitulował, ten dał wspominaną wcześniej, niezgodną z prawdą odpowiedź, którą wykorzystała niemiecka propaganda utrwalając nieprawdziwy obraz polskiej załogi jako „zdemoralizowanych i otępiałych”, pozbawionych możliwości dalszej walki żołnierzy. Ten opis przewija się we wszystkich relacjach niemieckich dowódców. Zupełnie odmienny obraz polskich obrońców, a w szczególności kpt. Dąbrowskiego zapamiętali niemieccy żołnierze i podoficerowie.
Na koniec wspomnijmy, że niemieccy żołnierze kompanii szturmowej jako dowódcę bohaterskiej polskiej załogi zapamiętali nie Sucharskiego, a Dąbrowskiego. Z relacji z 1977 r., która atakowała Westerplatte:
„Pamiętam innych Polaków, Suchaski, Bartosik, Kegelski, Grodek, Pajonk” – wspominał w 1977 r. kmdr Heinrich Denker, były podoficer Kompanii Szturmowej – „Najbardziej utkwił mnie i moim kolegom polski hauptmann [kapitan – przyp. Aut.], wysoki, szczupły, energiczny. Minęło tyle lat a dobrze pamiętam tamte wydarzenie. Dla mnie młodego wówczas podoficera to był początek wojny. (…) Wasz hauptmann Domboski przekazywał stanowiska na Westerplatte, obok był nasz ppłk Henke. (…) Ci oficerowie odchodzili, my trzasnęliśmy obcasami, wasz hauptmann zasalutował i spojrzał w naszą stronę, Henke też zasalutował. Dla nas młodych salut polskiego oficera był czymś nadzwyczajnym, to nam zaimponowało. Ten polski oficer był wysoki i z pewnością był doskonałym żołnierzem. Mówili wtedy, że to on dowodził polską obroną. (…) Henke na pożegnanie długo rozmawiał z polskim oficerem. To był Domboski. Koledzy wspominali, że Henke ofiarował jemu własną papierośnicę. Domboski odmówił. To był rycerski gest, to byli oficerowie z zasadami”. Ppłk Henke powiedział też wtedy kpt. Dąbrowskiemu m.in.: „Rozkazuję panu przeżyć tę wojnę...” .
„Słyszałem, że na Westerplatte właściwie nie było dowodzenia obroną, lecz każdy walczył jak gdyby oddzielnie. To może powiedzieć tylko ten, który nie znał warunków obrony i terenu, na którym się walka rozgrywała” – pisał po wojnie ppor. Kręgielski – „Ośrodkiem podtrzymującym całość obrony były koszary – a tam główną osobą był kpt. Dąbrowski. Żołnierz był bardzo czuły na wszystko, co się dzieje w koszarach. Jest rzeczą zrozumiałą, że w bezpośrednim odpieraniu ataków Niemców każdy działał na własną rękę, lecz ogólny kierunek walki wskazywał kpt. Dąbrowski. Każdy znający się na wojskowości zna dobrze tę zasadę, że postawa żołnierza w walce jest wynikiem jego przeszkolenia oraz jego zaufania i przywiązania do dowódcy. Sukces obrony Westerplatte przy takim uzbrojeniu, jakie posiadało, i przy takiej przewadze przeciwnika, polegał na tych czynnikach i na tym, że przed wybuchem wojny wszystko było dokładnie przemyślane, przeprowadzone i podczas stałych ćwiczeń i alarmów dokładnie opanowane. Każdy wiedział, co ma robić. Dużą rolę odegrała zwartość załogi. Zwartość ta pogłębiła się podczas samych walk”.
Nie tylko zwartość załogi pogłębiała się z upływem kolejnych dni obrony. Żołnierze okrzepli w ogniu walki, wzrastała także w nich odporność psychofizyczna na uciążliwe warunki w jakich przebywali, jak i odporność na ostrzał artyleryjski, zwłaszcza wobec słabej jego skuteczności. Bzdurą są opowieści jakoby po 7 dniach obrony żołnierze mieli już dosyć walki.
Warto zapoznać się z życiem żołnierzy w czasie I wojny światowej na froncie zachodnim. Miesiącami tkwili oni pod ciężkich ostrzałem w tych samych okopach, często zalanych do pasa wodą, zmieszaną z wodą i ludzkimi odchodami, mając przed sobą księżycowy krajobraz i wisząca na drutach gnijące trupy wrogich żołnierzy. Ciepłe posiłki, świeża woda, czysta bielizna to były bardzo rzadkie „wydarzenia”, o ile w ogóle były. Mimo to tkwili na tych samych pozycjach i walczyli. Warunki jakie mieli polscy żołnierze na Westerplatte weterani np. spod Sommy uznaliby prawdopodobnie za mało uciążliwe.
Często podkreśla się, że Składnica skapitulowała ze względu na brak wody, żywności i przede wszystkim amunicji. A jak było naprawdę?
Wspominał kpr. Stanisław Trela:
„Ostatnie, decydujące natarcie? Nie, nie było takiego z żadnej strony. To nie dlatego poddaliśmy się, że ostatnie decydujące natarcie wroga nas rozbiło. My mogliśmy się tylko bronić, takie było taktyczne założenie bojowe, choć historia wykazała, że raczej o strategii trzeba mówić. I broniliśmy się do ostatka. O poddaniu się nie zadecydował nasz strach, że któreś natarcie zetrze nas na miazgę, o tym chyba nikt nie myślał. Przeważyły względy, które w całej pożodze (...) nazwać trzeba humanitarnymi. Wielu było rannych, brakowało leków, groziła gangrena, epidemia. I najgorsze, to koniec wody. Nie broni! Nie amunicji! Tak czasem teraz piszą. Ale to nieprawda. Broń i amunicja były, żywność też”.
Po wstępnych przesłuchaniach żołnierzy załogi „wieczorem przewieziono oficerów do hotelu, a resztę załogi na Biskupią Górkę” – pisał w relacji st. ogn. Piotrkowski – „gdzie po nie przespanych siedmiu nocach, w kazamatach na świeżej słomie wszyscy zasnęli kamiennym snem”.
W kazamatach Biskupiej Górki byli już uwięzieni pocztowcy z Poczty Polskiej w Gdańsku, którzy dzielnie bili się pierwszego dnia wojny.
Polscy oficerowie zostali przewiezieni do Hotelu Continental naprzeciw Dworca Głównego w Gdańsku w dwóch pokojach na najwyższym piętrze, których okna wychodziły na podwórze.
Tak zakończyła się historia polskiego garnizonu, Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte.
Płk. Dąbek dowodził obroną do ostatniego żołnierza, a kiedy zbliżał się koniec, to razem ze swoimi oficerami wziął karabin do rąk i walczył do ostatniego naboju, tak jak nakazywał im obowiązek i honor. Pułkownik Dąbek powiedział wtedy pamiętne słowa: "Pokażę wam jak Polak walczy i umiera". Szkoda, że na takie słowa nie było stać Sucharskiego. Dodać trzeba, że Dąbek raniony przy ostatniej sprawnej armatce ppanc. Bofors, której został samorzutnie celowniczym, ukazując wysokie osobiste męstwo, popełnił samobójstwo, bo uważał za wyjątkową hańbę, by jako dowódca i oficer dostać się w ręce wroga. Podpułkownik Szpunar, który po śmierci Dąbka objął dowodzenie już garstką obrońców, po kilkunastu minutach walki zarządził kapitulację, ale obiecał swoim żołnierzom, że zejdą z pola walki z bronią w ręku. I tak też się stało! Niemcy za bohaterską walkę i postawę chcieli ppłk. Szpunara uhonorować szablą, ale polski oficer jej nie przyjął, bo uważał, że należała się jego dowódcy, płk. Dąbkowi. Wbito więc szablę przy grobie Dąbka.
Podpułkownik Pruszkowski, gdy rozkazał przerwać ogień garstce żołnierzy jaka została z jego 1 Morskiego Pułku Strzelców, nie wywiesił hańbiących białych flag. Oszczędził też swoim żołnierzom podniesienia rąk. Poddali się z honorem.
Specyficzną cechą etyki wojskowej, a więc i honoru w wojskowym tego słowa znaczeniu, jest to, że żąda i wymaga ona bohaterstwa i męstwa od swoich żołnierzy. Męstwo jest czymś więcej niż odwaga, bo każde męstwo jest odwagą, ale nie każda odwaga jest męstwem, a już w szczególności męstwem wojskowym, kiedy to jest się narażonym na śmierć ze strony nieprzyjaciela, który chce ją celowo zadać. Trzeba wprost napisać, że w czasie obrony ani męstwem (wojskowym), ani odwagą komendant Składnicy się nie wykazał, nie sprawdził się wobec swoich żołnierzy, nie wykazał żadnej inicjatywy, honoru i obowiązku wobec Ojczyzny i samego siebie, że bić się należy do ostatniego naboju i wyczerpania ostatnich możliwości. Mjr Sucharski był na Westerplatte jedynie biernym obserwatorem, o czym świadczą relacje żołnierzy, działając także na szkodę obrony Westerplatte (zachowanie Sucharskiego z 31 sierpnia na 1 września 1939 r.). I to na nim spoczywa odpowiedzialność za niewykonanie rozkazu walki do wyczerpania ostatnich możliwości.
Czy za taką postawę można dostać order Virtuti Militari, będącego „najwyższą nagrodą czynów wybitnego męstwa i odwagi, dokonanych w boju
i połączonych z poświęceniem się dla dobra Ojczyzny”? Okazuje się, że tak! W 1971 r. mjr Henryk Sucharski został odznaczony pośmiertnie przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego Krzyżem Komandorskim Virturi Militari II klasy przy okazji sprowadzenia jego prochów do Polski.
Wyjątkowym szczęściem mjr. Sucharskiego było to, że miał jako swojego zastępcę wysoko zdyscyplinowanego oficera. Odpowiedzialność za obronę wziął całkowicie na siebie kpt. Dąbrowski, który na dodatek dbając o morale załogi, ukrył przed żołnierzami słabość komendanta.
Ppor. Kręgielski powiedział wprost:
„Sucharski się kompletnie załamał. A wszystko robił Dąbrowski. Dowodził Dąbrowski”.
W dyskusji podsumowującej wojnę z Polską w 1939 r., szef sztabu OKH, gen. płk Franz Halder tak skomentował niemieckie dowodzenie w walkach o Westerplatte: „Westerplatte to przykład jak nie należy dowodzić”.
Potwierdzali to niemieccy dowódcy zarówno w trakcie wojny, jak i wiele lat po jej zakończeniu. Komandor Ruge podkreślał, że:
„Upadek Westerplatte miał poważne znaczenie dla dalszych operacji przeciwko polskiemu frontowi morskiemu, gdyż zwolniły się zaangażowane dotychczas siły i środki walki, jak również zapasy i środki techniczne w Gdańsku-Nowym Porcie”.
Po wojnie Friedrich Ruge podtrzymywał swoją opinię o strategicznym znaczeniu Westerplatte, które blokowało port Gdański. Niezgodna z prawdą jest przyczyna kapitulacji, ale to konsekwencja tego, co powiedział Niemcom Sucharski podczas kapitulacji. Warte podkreślenia jest to, że Ruge określił Westerplatte, jako „bardzo słabo umocnione”:
„Westerplatte (...) zostało zdobyte 7 września po wielokrotnym ostrzeliwaniu przez pancernik ‘Schleswig-Holstein’, dzięki czemu Gdańska można było używać jako portu zaopatrzeniowego [podkr. autora]”.
Polski żołnierz był w 1939 r. lepiej wyposażony, wyszkolony i nierzadko również lepiej uzbrojony niż żołnierz niemiecki. Po kapitulacji Polski francuski gen. L. Faury napisał w swojej analizie wojny polsko-niemieckiej, że gdy „piechota niemiecka nacierała bez wsparcia czołgów i lotnictwa, piechota polska dowiodła przewagi swojego wyszkolenia i morale, zadając przeciwnikowi ciężkie straty”.
Żołnierz załogi na Westerplatte miał także wielki hart ducha, wysokie wartości moralne, które nie zachwiały załogą w najcięższych chwilach przez siedem dni obrony. Wiara we własne umiejętności, wyszkolenie, męstwo i twardość charakteru, celność i skuteczność własnego ognia, opanowanie nerwów w najtrudniejszych momentach, a przede wszystkim zaufanie do dowódcy obrony, kpt. Dąbrowskiego, który doprowadził przez ciężkie szkolenie do stworzenia z żołnierzy nieustępliwego mechanizmu, spowodowała, że garnizon na Westerplatte swoją postawą stał się przykładem dla całej walczącej Polski.
Niemcy doceniali odwagę i męstwo polskich żołnierzy jeszcze długo po kapitulacji Składnicy. Westerplatte do 1941 r. było odwiedzane przez niemieckie pododdziały, którym pokazywano jak niewielki garnizon może tak długo i skutecznie opierać się silniejszemu nieprzyjacielowi.
Kto wie ilu z tych niemieckich żołnierzy walcząc później na froncie wschodnim z armią sowiecką, będąc pod ostrzałem przeważającego liczebnie wroga, wspominało swoją wizytę na Westerplatte i trwało na stanowisku bojowym biorąc przykład z polskich obrońców?
(C) Mariusz Wójtowicz-Podhorski ' 2009
Przypisy:
J. Krzyś, Służba medyczna obrony Westerplatte, [w:] „Wojskowy Przegląd Historyczny”, nr 1, 1986, s. 45.
Relacja J. Chrzczanowicza, maszynopis w zbiorach Autora.
Zachęcam do zapoznania się z nowelą "Junak z Westerplatte" i apelem mjr. Ignacego Skowrona, obrońcy Westerplatte: